BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • g88 8.9 ss. 11-15
  • Na progu śmierci

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Na progu śmierci
  • Przebudźcie się! — 1988
  • Śródtytuły
  • Podobne artykuły
  • Nagłe komplikacje
  • Stan Bonnie się pogarsza
  • Presja, aby przyjąć krew
  • Na progu śmierci
  • Stan Bonnie się poprawia
  • Czy warto być przyjacielem Boga?
    Przebudźcie się! — 1995
  • Ani cudotwórcy, ani bogowie
    Przebudźcie się! — 1994
  • Moja walka o życie lekcją dla lekarzy
    Przebudźcie się! — 1996
  • „Nigdy nie mów nigdy!”
    Przebudźcie się! — 1991
Zobacz więcej
Przebudźcie się! — 1988
g88 8.9 ss. 11-15

Na progu śmierci

PATRZYŁEM na moją żonę Bonnie leżącą na łóżku szpitalnym i mimo woli myślałem o tym, jak nagle się to wszystko stało. Zaklejono jej powieki, żeby nawet mruganie nie pozbawiało jej resztek sił. Skórę miała kredowobiałą; nawet piegi straciły barwę. Wczesnym rankiem lekarz orzekł: „Dzisiaj umrze”. Jedna z pielęgniarek powiedziała: „Nie doczeka nawet południa”.

Dlaczego Bonnie była w tak beznadziejnym stanie? Jak mogło radosne oczekiwanie przyjścia na świat dziecka doprowadzić do tak groźnej dla życia sytuacji? Chciałbym opowiedzieć, jak doszło do tego, że żona została wystawiona na taką próbę?

Kiedy dowiedzieliśmy się, że Bonnie jest w ciąży, z jednej strony ucieszyliśmy się, ale z drugiej ogarnął nas lęk. Martwiliśmy się, ponieważ nasza 10-letnia córka Ashley przyszła na świat przez cesarskie cięcie i od tego czasu Bonnie miała dwa poronienia. Niepokoiła nas też możliwość wyłonienia się kwestii transfuzji krwi. Jesteśmy przekonani, że nasz Stwórca miał uzasadnione powody, gdy w Dziejach Apostolskich 15:29 nakazał „trzymać się z dala (...) od krwi”.

Nagłe komplikacje

W sobotę, 28 lutego 1987 roku, na pięć tygodni przed przewidywanym terminem porodu, postanowiliśmy zwiedzić zoo w San Diego (USA). Nawet nie przyszło nam na myśl, że za niespełna 24 godziny urodzi się nam dziecko. Nasz spokojny nastrój został jednak zamącony już następnego ranka, gdy Bonnie po obudzeniu się stwierdziła, że krwawi. Natychmiast wezwaliśmy lekarza i po kilku minutach byliśmy już w drodze do szpitala.

Lekarz znał nasze stanowisko w sprawie transfuzji krwi, toteż uznał, że trzeba bezzwłocznie dokonać cesarskiego cięcia. Udaliśmy się więc zaraz na salę operacyjną; wkrótce lekarz podał pielęgniarce naszą nowo narodzoną córeczkę. Pielęgniarka pokazała na chwilę dziecko Bonnie, a potem wzięła je na oddział dla noworodków. Kazano mi iść do poczekalni, a za jakieś pół godziny będę mógł na oddziale położniczym porozmawiać z żoną.

Tymczasem w poczekalni zebrało się kilku naszych przyjaciół. Byłem przekonany, że wszystko jest w najlepszym porządku, więc podszedłem do nich i podzieliłem się z nimi wiadomością o przyjściu na świat drugiej córeczki. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że podczas cesarskiego cięcia lekarz stwierdził, iż musi dokonać u Bonnie zabiegu histerektomii, czyli wycięcia macicy. Po jakichś dwóch godzinach przyszedł i poinformował mnie o stanie żony. Wyjaśnił, że na początku porodu poziom hemoglobiny u Bonnie wynosił 12,5 a potem obniżył się do 6,1. Stan był krytyczny, ale zdaniem lekarza teraz już wszystko układa się pomyślnie. Niestety, wkrótce zaczęły się piętrzyć trudności.

Zaledwie 15 minut po tej rozmowie wezwano mnie przez głośnik do oddziału dla noworodków. Tam powiedziano mi, że nasza córeczka posiniała i przestała oddychać. Niemowlę reanimowano i podano mu tlen. Teraz należało przeprowadzić różne badania, ale niektóre z nich mogą wywołać poważne komplikacje. Musiałem podpisać na różnych formularzach, że się zgadzam na te badania, a jednocześnie podpisałem inne oświadczenie, że nie wyrażam zgody na przetoczenie krwi.

Dopiero po kilku godzinach mogłem się zobaczyć z żoną i trochę porozmawiać. Była rześka i pogodna. Oboje byliśmy wdzięczni Jehowie, że wszystko zdaje się układać pomyślnie. Nic nie wspomniałem o zdrowiu dziecka, żeby jej nie niepokoić.

Stan Bonnie się pogarsza

Jeszcze tego samego dnia, w niedzielę, stan Bonnie się pogorszył. Kolejne badanie wykazało, że poziom hemoglobiny spadł do 2,5. Miała krwawienia wewnętrzne. Potem obniżyło się ciśnienie krwi. Dawała zaledwie słabe oznaki życia i coraz trudniej było jej oddychać. W poniedziałek rano majaczyła i chwilami traciła poczucie rzeczywistości. Lekarz przez całą noc konsultował się ze specjalistami. Zastanawiał się nawet, czy nie podać jej sztucznej krwi. W końcu uznano, że jej życie mogłoby jeszcze uratować tylko leczenie tlenem w komorze hiperbarycznej.

Tę metodę leczenia opisano w Przebudźcie się! z 22 maja 1979 roku (wyd. ang.). Organizm zostaje poddany działaniu czystego tlenu pod ciśnieniem wyższym od atmosferycznego. Dzięki podwyższonemu ciśnieniu tlen rozpuszcza się w tkankach w stężeniu znacznie większym niż normalnie. Komorę hiperbaryczną stosuje się w przypadkach ubytku krwi, ciężkich oparzeń, a nawet groźnych infekcji. Trzeba było jednak przewieźć Bonnie do Memorial Medical Center w Long Beach, gdzie są ruchome komory hiperbaryczne oraz wykwalifikowani technicy do ich obsługi.

Bonnie była wtedy w tak krytycznym stanie, że nie zniosłaby półgodzinnej jazdy karetką. Uzgodniono więc, że zostanie przewieziona helikopterem, co potrwa zaledwie 4 minuty. Gdy pielęgniarka z zespołu obsługi medycznej na pokładzie helikoptera dowiedziała się z kliniki, że poziom hemoglobiny u Bonnie spadł do 2,2, odpowiedziała: „To chyba jakaś pomyłka. Na pewno już nie żyje!”

Leczenie w komorze hiperbarycznej rozpoczęto w poniedziałek wieczorem i kontynuowano całą noc: półtorej godziny w komorze, a potem dwie i pół godziny na zewnątrz. Po pierwszych dwóch zabiegach zdawało się, że Bonnie jest bardziej ożywiona i ma więcej energii. Ale ciasnota komory zaczęła jej dokuczać. Skorzystałem więc z zainstalowanego w komorze specjalnego aparatu do porozumiewania się, aby ją uspokoić. Opowiedziałem o ziemskim raju, który opisano w Biblii w 21 rozdziale Objawienia oraz w 35 i 65 rozdziale Izajasza, i przypomniałem jej czułą troskę Jehowy. Udało mi się doprowadzić do tego, że się nieco odprężyła.

Presja, aby przyjąć krew

We wtorek rano podszedł do mnie lekarz i zapytał, czy nie zechciałbym jeszcze raz przemyśleć swego stanowiska w sprawie transfuzji krwi. Powiedział, że z nacięcia wykonanego u Bonnie wypływa czerwonawy płyn, co świadczy o tym, że ciągle krwawi. Nasza decyzja była stanowcza: Żadnej krwi, nawet gdyby chodziło o życie. Nie pogwałcimy słusznych zasad Jehowy. Lekarz oświadczył więc, że pokryje nacięcie specjalną pianą, żeby zahamować krwotok. Wyglądało na to, że się udało.

Wtedy nasi krewni, nie będący Świadkami Jehowy, zaczęli wywierać nacisk, żebyśmy się zgodzili na transfuzję krwi. Można to było zrozumieć, ponieważ każdy lekarz opiekujący się moją żoną mówił to samo: „Jeżeli chce pan uratować jej życie, to wystarczy pozwolić na przetoczenie krwi”. Jeden z krewnych chciał wszelkimi sposobami wymusić przyjęcie transfuzji krwi i w tym celu nawiązał kontakt z policją, adwokatem, a nawet redakcją pewnej gazety.

Administracja szpitala zaczęła się niepokoić, że może jej grozić pociągnięcie do odpowiedzialności sądowej, gdyby Bonnie zmarła wskutek odmowy transfuzji krwi. Zwołano naradę, w której wzięła też udział pracowniczka tego szpitala będąca Świadkiem Jehowy. Przez 45 minut przedstawiała członkom zarządu szpitala biblijny punkt widzenia w sprawie przetaczania krwi. Jej wyjaśnienia najwidoczniej ich zadowoliły, ponieważ od tej pory zgodzili się spełnić wszystkie nasze życzenia.

Na progu śmierci

Tymczasem stan Bonnie w dalszym ciągu się pogarszał. W środę rano co chwilę traciła kontakt z otoczeniem, a częstość jej tętna wynosiła 170/min, a więc znacznie przekraczała częstość tętna normalnego, która wynosi około 70/min. Ciśnienie krwi ulegało wielkim wahaniom. Poziom hemoglobiny wynosił 2,2 zaś wskaźnik hematokrytowy (procent objętości krwinek czerwonych w stosunku do objętości pełnej krwi) był wprost alarmujący — 6%, podczas gdy normalnie kształtuje się w granicach od 40 do 65%.

Nigdy nie zapomnę tego środowego ranka. Lekarze naradzający się przy łóżku Bonnie poprosili mnie na rozmowę. „To już koniec” — powiedzieli. „Proszę wezwać krewnych i przyjaciół. Żona dzisiaj umrze. Nie możemy już nic zrobić. Umrze na zawał serca albo na udar mózgu. W tym stadium nie poskutkowałaby nawet transfuzja krwi. Jest po prostu za późno. Uznaliśmy, że w tym stanie nie nadaje się do reanimacji, to znaczy, iż w razie zmniejszania się ciśnienia krwi nie będziemy chorej podawać żadnych leków ani nie będziemy próbowali przywracać jej do życia”.

Teraz mogli ją odwiedzić nie tylko krewni. Wielu współwyznawcom, którzy jeszcze byli w poczekalni, pozwolono zobaczyć Bonnie, zanim umrze. Gdy już wszyscy się z nią pożegnali, lekarz podał jej środek o nazwie Pavulon, pod jego wpływem pacjent popada w stan paraliżu. Lek ten uniemożliwia wykonywanie jakichkolwiek ruchów. Zapada się w głęboki sen. Bonnie wyglądała jak gdyby była w śpiączce. Zdaniem lekarza w razie zawału serca nie będzie odczuwać bólu i umrze lekką śmiercią. Zaklejono jej powieki, żeby nawet mruganie nie pozbawiało jej resztek sił.

Po raz pierwszy wróciłem z córką Ashley do domu, żeby posprzątać i zażyć odrobinę jakże potrzebnego nam odpoczynku. Ledwie weszliśmy do środka, oboje padliśmy na kolana i płakaliśmy, otworzywszy serca przed Jehową. Wszystko w domu przypominało nam Bonnie. Zaczęliśmy sobie coraz lepiej uświadamiać, jaką była dobrą matką i żoną. Wyliczaliśmy nawet wszystko, co dla nas robiła, a co odtąd będziemy musieli wykonywać sami. Wiedzieliśmy, że jeśli pozostaniemy wierni, to w przyszłości na pewno zobaczymy Bonnie, gdy Bóg zniszczy ten stary system i zastąpi go nowym.

Wieczorem tego dnia wróciliśmy do szpitala, gdzie mogliśmy jedynie czekać. Nigdy jednak nie czekaliśmy sami. Zawsze byli z nami krewni i współwyznawcy, żeby nas pocieszać. Środa minęła i ku zdziwieniu personelu szpitala w czwartek Bonnie ciągle jeszcze żyła. Późnym popołudniem lekarz podszedł do mnie i powiedział, że chce ponowić leczenie w komorze hiperbarycznej. Zabiegi te przeprowadzano przez całą noc.

Stan Bonnie się poprawia

W piątek rano, gdy spałem w holu, obudzili mnie dwaj lekarze. Od razu uspokoili mnie, że przynoszą dobre wieści. Stan Bonnie znacznie się unormował. „Myślę, że mamy teraz podstawę do nadziei” — powiedział jeden z nich. „Nawet jeśli ciśnienie krwi u żony się zmniejszy, nie bylibyśmy teraz w porządku, gdybyśmy jej nie leczyli. Zmieniłem już zalecenia na karcie choroby. Proszę nie zapominać, że jest to dla nas całkiem nieznany teren działania, ponieważ jeszcze nigdy nie posunęliśmy się tak daleko bez stosowania krwi”.

W sobotę wieczorem stałem z pielęgniarką przy łóżku Bonnie. Zawiesiliśmy nad jej głową zdjęcie naszej córeczki, choć wciąż jeszcze miała oczy mocno zamknięte. Chodziło o to, żeby po otwarciu oczu od razu zobaczyła zdjęcie naszego maleństwa. Mieliśmy nadzieję, że to jej doda sił do walki o życie. W tych okolicznościach powiedziałem pielęgniarce, że następnego dnia przypada nasza 18. rocznica ślubu. Gdy to usłyszała, stanęły jej w oczach łzy.

Niedziela była dobrym dniem, bo wskaźnik hematokrytowy wzrósł u Bonnie do 11. Poza tym nie otrzymała już Pavulonu, więc wyszła ze stanu paraliżu, w którym pozostawała od czterech dni. Lekarz jednak przestrzegł: „Proszę sobie jeszcze zbyt wiele po tym nie obiecywać. Jej stan może się pogorszyć. Cieszyć może się pan wtedy, gdy wskaźnik hematokrytowy podniesie się do 20”.

Mimo to moje nadzieje rosły. Kiedy po raz pierwszy od czterech dni ujrzałem żonę z otwartymi oczami, miałem wrażenie, że przywrócono jej życie. Bonnie nie mogła ze mną rozmawiać, ponieważ była podłączona do respiratora i nie miała sił. Złożyłem jej życzenia z okazji rocznicy ślubu. Poruszała tylko ustami, ale nie mogła wydać żadnego dźwięku. Była tak osłabiona, że nie potrafiła utrzymać ołówka, nie mówiąc już o pisaniu.

W tym czasie pozwolono nam przywieźć nasze maleństwo do szpitala w Long Beach, żeby Bonnie mogła je zobaczyć żywe, a nie tylko na zdjęciu. Gdy przyniesiono tę małą na oddział intensywnej terapii, pielęgniarki pokazały ją Bonnie. Liczyły jej paluszki u rąk i nóg i pozwoliły Bonnie obejrzeć ją ze wszystkich stron. Upewniła się wtedy, że dziecko jest normalne i zdrowe. Na szczęście nasza córeczka wyzdrowiała.

Lekarz miał jednak rację, gdy przestrzegał, żeby się przedwcześnie nie cieszyć. Wyłoniły się nowe problemy. Bonnie nabawiła się dwóch rodzajów zapalenia płuc i w rezultacie lewe płuco uległo częściowemu zapadnięciu. Prócz tego badania na chorobę legionistów dały wyniki dodatnie. Każda z tych komplikacji mogła oznaczać dla niej śmierć. Ale na szczęście wyszła z tego cało. Już od 15 lat Bonnie pełniła służbę jako pionierka — tak Świadkowie Jehowy nazywają głosicieli pełnoczasowych. Dzięki ciągłemu chodzeniu i regularnemu uprawianiu aerobiku była w wyjątkowo dobrej kondycji. Niewątpliwie pomogło jej to przetrwać ten trudny okres.

Po wszystkich tych przeżyciach — utracie 80 procent krwi, 28-dniowym pobycie w szpitalu (w tym 22 na oddziale intensywnej terapii) i 58 zabiegach w komorze hiperbarycznej Bonnie mogła w końcu wrócić do domu. Zdumiony lekarz powiedział: „Wygląda świetnie. To cud, nic więcej nie potrafię powiedzieć”.

Chociaż ten okres był dla nas bardzo trudny i bolesny, miał też swoje dobre strony. Lekarze, pielęgniarki, pracownicy administracji szpitala, ludzie o innych poglądach religijnych i przedstawiciele środków masowego przekazu mieli możność lepiej zrozumieć biblijny punkt widzenia na kwestię używania krwi. Wszyscy byli też naocznymi świadkami okazywania niezachwianej wiary.

Zaledwie dwa miesiące po tych okropnych przeżyciach Bonnie znów podjęła publiczne głoszenie — pracę, którą wykonuje z największą radością. Dodatkową zaś radość czerpie z tego, że ma w służbie pionierskiej nową partnerkę, naszą małą córeczkę Allie Lauren. (Opowiedział Steven M. Beaderstadt).

[Napis na stronie 12]

Pielęgniarka z zespołu obsługi medycznej na pokładzie helikoptera powiedziała: „Na pewno już nie żyje!”

[Napis na stronie 14]

„Jest to dla nas całkiem nieznany teren działania, ponieważ jeszcze nigdy nie posunęliśmy się tak daleko bez stosowania krwi” — oświadczył lekarz

[Ilustracja na stronie 13]

Żonę leczono w takiej komorze hiperbarycznej

[Prawa własności]

Memorial Medical Center of Long Beach

[Ilustracja na stronie 15]

Żona z naszą córeczką po wyzdrowieniu

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij