BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • g86/8 ss. 10-13
  • Ciągle szukałem i w końcu znalazłem

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Ciągle szukałem i w końcu znalazłem
  • Przebudźcie się! — 1986
  • Podobne artykuły
  • Chciałem być najlepszym — czy trud się opłacił?
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1977
  • Usiłowałam popełnić samobójstwo i niewiele brakowało, a zabiłabym również syna
    Przebudźcie się! — 1984
  • Coś gorszego niż AIDS
    Przebudźcie się! — 1989
  • Zbliżenie się do Boga pomogło mi przetrwać
    Przebudźcie się! — 1993
Zobacz więcej
Przebudźcie się! — 1986
g86/8 ss. 10-13

Ciągle szukałem i w końcu znalazłem

Opowiada William Roddis

Walczył w Wietnamie i zażywał narkotyki, żeby zapomnieć o okropnościach wojny. Wskutek wypadku stracił władzę w rękach i w nogach i znów sięgnął po narkotyki, tym razem znacznie silniejsze, by jakoś znieść trudy życia na wózku inwalidzkim. Kiedy otrzymał w spadku pewną sumę pieniędzy, pojawiło się wielu przyjaciół, którzy jednak nie byli prawdziwymi przyjaciółmi. Szukał prawdy u filozofów i intelektualistów, ale znalazł tylko czcze słowa. Dopiero gdy trafił na właściwe źródło, odkrył to, czego szukał.

GDY miałem 14 lat, mój świat się zawalił — rodzice się rozwiedli. To, co dotąd uważałem za niewzruszone i samo przez się zrozumiałe, całkiem się zmieniło. Przerzucano mnie tam i z powrotem albo do ojca w Wisconsin, albo do matki w Arizonie. W wieku niespełna 20 lat miałem już dość życia w rozbitej rodzinie i dlatego w roku 1967 wstąpiłem do wojska.

Wysłano mnie do Wietnamu, gdzie służyłem w jednostce helikopterów bojowych jako strzelec pokładowy. Po powrocie pracowałem przy budowie prototypów dla lotnictwa wojskowego. Marzyłem, żeby zostać pilotem na Alasce. Niestety, wszystkie moje plany w jednej chwili upadły. W 1969 roku podczas weekendu w Panama City na Florydzie pobiegłem na plażę, skoczyłem w fale i uderzyłem głową w mieliznę. Odtąd mam sparaliżowane ręce i nogi. Osiem miesięcy później opuściłem szpital w Long Beach w Kalifornii i zacząłem pędzić życie na wózku inwalidzkim.

Zamieszkałem w Long Beach, gdzie zadałem się z kilkoma wykolejonymi typami. W końcu zaczęliśmy wspólnie prowadzić sklep na Sunset Boulevard. Był to tak zwany „head shop”. Oferowaliśmy psychodeliczne afisze, fajki do haszyszu, przybory do palenia opium, czarne światła i inne dziwactwa związane ze światem narkomanów. Chcąc sobie ułatwić życie na wózku inwalidzkim, nałogowo zażywałem różne narkotyki: marihuanę, kokainę, haszysz, meskalinę i inne. W Wietnamie zażywałem narkotyki po to, żeby zapominać o okropnościach wojny, teraz — żeby jakoś znieść życie na wózku inwalidzkim.

Razem z tak zwanymi przyjaciółmi brałem udział w zbieraniu podpisów pod petycją o wolną sprzedaż marihuany. W końcu wspólnie z innymi dopięliśmy tego, że poddano to pod głosowanie. Wydawaliśmy też nielegalną gazetę The Long Beach Free Press.

Tak właśnie potoczyło się moje życie na początku lat siedemdziesiątych. W tym samym też czasie zaszły w nim trzy zdarzenia. Jedno z nich miało mu nadać zupełnie nowy sens.

Po pierwsze, dostałem w spadku około 750 000 dolarów. Zwabieni pieniędzmi i narkotykami, na które mogłem sobie teraz pozwolić, pojawili się nowi przyjaciele. Na spółkę z innymi kupiłem restaurację i kilka winiarni. Interesy jednak nie szły i trzeba było w końcu z nich zrezygnować. W miarę topnienia pieniędzy na koncie bankowym kurczyła się też liczba przyjaciół. Stałem się sceptyczny i podejrzliwy, jeśli chodzi o zawieranie nowych przyjaźni. Zasklepiwszy się w swojej skorupie, zacząłem czytać Nietzschego i innych filozofów. Zacząłem też odwiedzać kilku intelektualistów z kalifornijskiego uniwersytetu w Santa Barbara.

Poszukiwałem prawdy. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że byłem na drodze prowadzącej do spełnienia się obietnicy Jezusa: „Stale proście, a będzie wam dane; bezustannie szukajcie, a znajdziecie; wciąż kołaczcie, a będzie wam otworzone” (Łuk. 11:9).

Po drugie, zacząłem sobie uświadamiać, że narkotyki rujnują mi zdrowie. Kokaina odbierała mi apetyt. Gdybym jednak nie jadł, schudłbym, a wskutek spadku wagi w mojej sytuacji nabawiłbym się odleżyn. Wiedziałem, że nie wolno mi już zażywać żadnych narkotyków. Łatwiej jednak powiedzieć niż zrobić!

Po trzecie, zaczęli dzwonić do moich drzwi Świadkowie Jehowy. Mieszkałem w Palos Verdes Estates, pięknej dzielnicy w pobliżu Los Angeles. W tej naszej ekskluzywnej dzielnicy żebranie i kolportowanie pism po domach było prawnie zabronione. Kiedy więc zadzwonili Świadkowie Jehowy, wezwałem policję.

„Konstytucja zezwala Świadkom Jehowy głosić od domu do domu” — pouczono mnie. „Wywalczyli sobie to prawo w Sądzie Najwyższym Stanów Zjednoczonych”.

Zrobiło to na mnie wrażenie i odtąd brałem od nich czasopisma Strażnica i Przebudźcie się! Któregoś dnia jeden z nich nie tylko zostawił mi publikacje, lecz nawiązał ze mną rozmowę. Czułem, że śmiało mogę ją podjąć. Był to kolorowy; pracował w biurze jako dozorca. Ponadto niedawno przeczytałem książkę o proroctwach biblijnych, czułem zatem, że mam nad nim przewagę. Wydawało mi się, że wiem bardzo dużo na ten temat, a nawet więcej niż trzeba, żeby dać sobie radę z tym człowiekiem!

Okazało się jednak, że wiedziałem niewiele. Wszystko, co ten Świadek Jehowy mówił, popierał Biblią, którą zawsze darzyłem głębokim szacunkiem. Od tego, co mi pokazywał w Słowie Bożym, zaczęło mi się przejaśniać w głowie. Nasze rozmowy doprowadziły do rozpoczęcia studium na podstawie książki Prawda, która prowadzi do życia wiecznego.

Zaraz na początku oświadczyłem mu: „Możemy porozmawiać, ale wcale nie mam zamiaru zostać Świadkiem Jehowy”. Wyglądało na to, że w ogóle się tym nie przejął. Takie słowa słyszał już z pewnością nie po raz pierwszy.

Początkowe trzy rozdziały zbytnio mnie nie zainteresowały, natomiast temat czwartego „Dlaczego starzejemy się i umieramy” już bardziej mnie zaciekawił. Jednakże następny rozdział „Gdzie są umarli?” wręcz mnie zafrapował. Miałem wrażenie, że coś się we mnie zazębiło. Poszukiwałem przecież odpowiedzi na zasadnicze pytania: Kim jesteśmy? Po co tu jesteśmy? Dokąd zmierzamy? Kim jest Bóg? Właśnie dlatego zająłem się filozofią i ludzkimi wyobrażeniami o prawdzie.

Gdy w tej sprawie wypowiadają się filozofowie, szybko gubią się w gąszczu różnych teorii. Ponieważ nie uznają Słowa Bożego za źródło informacji, rozmowy z nimi stają się przelewaniem z pustego w próżne. Zawsze wierzyłem w Boga, ale nie wiedziałem, kim On naprawdę jest. Nie utrzymywałem z Nim żadnej więzi. A jak mógłbym to zrobić, skoro nie miałem o Nim żadnego pojęcia.

Kiedy więc ów Świadek doszedł do rozdziału „Gdzie są umarli?” — nadstawiłem uszu. Któż może wiedzieć, gdzie są umarli? Nikt nie potrafi tego powiedzieć, nawet filozofowie. Ich spekulacje są jałowe. Teraz wreszcie otrzymałem odpowiedź z Biblii.

Następnie zajęliśmy się zagadnieniem prawdy: Co to jest prawda? Czy nigdy nie ma w niej sprzeczności? Dowiedziałem się, że Szatan jest bogiem tego systemu rzeczy, dzięki czemu pojąłem, dlaczego na ziemi panuje taki bałagan. Obudziła się we mnie zupełnie nowa świadomość. A kiedy usłyszałem o istnieniu organizacji Szatana i o obiecanym przez Boga Królestwie, które zadba o to, aby na ziemi działa się wola Boża, jak o to właśnie prosimy w modlitwie Pańskiej, pojąłem sens minionych i teraźniejszych wydarzeń. Prawda stała się dla mnie czymś realnym. Jezus przyszedł, aby dać świadectwo prawdzie. Co to jest prawda? W pewnej modlitwie Jezus powiedział: „Słowo Twoje jest prawdą” (Jana 17:17). Łuski spadły mi z oczu!

Odtąd zacząłem się posługiwać nowo poznaną prawdą biblijną niby kamieniem probierczym do sprawdzenia wszystkiego. Przez jakiś czas chodziłem do zielonoświątkowców. Przyciągała mnie ich serdeczność. Ich religia odwołuje się do uczuć. Przypominam sobie, że mi powiedzieli: „Wino jest narzędziem Diabła!” Ponieważ używałem Biblii jako kamienia probierczego, uświadomiłem sobie, że to nie może być prawda, bo przecież pierwszym cudem Jezusa było przemienienie wody w wino.

Poszedłem też do pewnego duchownego Kościoła episkopalnego i zadałem mu kilka pytań na temat Księgi Objawienia. Powiedział: „Studiowałem na teologii dwa lata Księgę Objawienia. Dla pana jest to za trudne i nie powinien pan się tym zajmować. Proszę się raczej wziąć za politykę. Niech pan naprawia świat”.

I znów Biblia posłużyła mi za kamień probierczy. Przypomniały mi się wersety: „Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie”. „Świat cały podlega władzy owego niegodziwca”. „Przyjaźń ze światem jest wrogością wobec Boga” (1 Jana 2:15; 5:19; Jak. 4:4).

Nawiasem mówiąc, musiałem też przezwyciężyć pewien problem natury psychologicznej. Ponieważ cechował mnie egoizm, trudno mi było pogodzić się z myślą, że ten kolorowy, prosty robotnik przychodzi do mego mieszkania, aby mnie tyle uczyć. Człowiek ten dostrzegł ów problem i go rozwiązał. Pewnego wieczoru przyprowadził innego Świadka i powiedział:

„Jak panu wiadomo, nie jesteśmy genialnymi biblistami. Nie wiemy wszystkiego. Musimy się przygotowywać do naszych zebrań. Gdyby pan nie miał nic przeciw temu, zrobilibyśmy to u pana”.

Usiedli więc w moim pokoju i zaczęli studiować materiał przewidziany na zborowe studium książki, które się odbywa we wtorek wieczorem, a ja tymczasem przygotowywałem kolejny rozdział z książki Prawda. Byłem zadowolony. Moje „ja” zostało uspokojone. Wszyscy studiowaliśmy. Oni też musieli się uczyć.

Pociągnęło to za sobą jeszcze coś innego. Byłem ciekaw, co będzie na zebraniu, które miało się odbyć we wtorek wieczorem. Odtąd zacząłem na nie chodzić. Potem poszedłem na zebranie niedzielne, po czym na czwartkowe, na którym Świadkowie Jehowy szkolą się do pracy głoszenia. Wkrótce sam wyruszyłem z nimi od domu do domu.

Moim zdaniem ta religia rzeczywiście odróżniała się od innych głoszeniem od domu do domu. Uznałem, że muszę w tym uczestniczyć pomimo mego inwalidztwa. Ostatecznie dzisiaj, w naszym niedoskonałym stanie, wszyscy jesteśmy jakoś upośledzeni, tyle że jedni więcej, a drudzy mniej. Toteż razem z całą grupą zacząłem wyruszać do służby na wózku inwalidzkim. Ponieważ najczęściej nie mogłem się na tyle zbliżyć do drzwi, żeby nacisnąć dzwonek, zabierałem ze sobą długi kij.

Często współpracowałem z pewnym starszym, upośledzonym fizycznie Świadkiem Jehowy. Przeszedł udar mózgu, słabo widział i źle słyszał, ale służył Jehowie już od blisko 40 lat. Nierzadko wyruszaliśmy do służby razem. On popychał mój fotel, a ja musiałem prowadzić samochód oraz widzieć i słyszeć za niego. Wyglądało to tak, jak gdybym stanowił jedną połowę, a on drugą, ale razem byliśmy jednym całym głosicielem.

Wkrótce potem zaszło trzecie zdarzenie — i jeszcze więcej. Udało mi się dokonać czegoś, co łatwiej było powiedzieć, niż zrobić. Chcąc zostać Świadkiem Jehowy, przestałem zażywać narkotyki. Dzięki temu zaznałem dalszego dobrodziejstwa: Moje zdrowie się poprawiło i nabrałem tyle sił, że mogłem chodzić o kulach.

Mniej więcej w tym czasie zaręczyłem się. Patsy była pionierką, czyli głosicielką pełnoczasową w naszym zborze. Gdy wyruszano do służby grupowo, często pracowaliśmy razem. W końcu pobraliśmy się i oboje pełniliśmy służbę pionierską.

Odkąd Świadkowie wstąpili do mnie po raz pierwszy, wypadki potoczyły się bardzo szybko. W styczniu 1974 roku zacząłem prowadzić z nimi rozmowy. W lutym zgodziłem się na studium biblijne. W maju po raz pierwszy wyruszyłem do służby polowej. W czerwcu skończyłem studiować książkę Prawda. W lipcu byłem po raz pierwszy na zgromadzeniu okręgowym Świadków Jehowy. W sierpniu zgłosiłem się do chrztu. We wrześniu się zaręczyłem. W grudniu się ożeniłem. W styczniu 1975 roku podjąłem służbę pionierską. Trzynaście dobrze wypełnionych miesięcy!

W 1977 roku razem z żoną i córką Dolores przeprowadziłem się do Calistogi, leżącej w centrum regionu uprawy winorośli w północnej Kalifornii. Kupiłem 14 hektarów zalesionych pagórków, w tym również niedużą dolinę z winnicą na powierzchni około jednego hektara. Zacząłem wytwarzać niewielkie ilości wina, a potem otworzyłem sklep, w którym je sprzedawałem. Dzięki temu, że mogłem jeździć po winnicy wózkiem golfowym, a w wytłaczarni poruszać się za pomocą kul, byłem w stanie mimo inwalidztwa wykonywać potrzebną pracę.

W roku 1984 sprzedałem tę posiadłość oraz winiarnię i osiedliłem się w tej samej okolicy. Zdecydowałem się na to dlatego, żebyśmy z żoną mieli więcej czasu na głoszenie innym o Królestwie Bożym. Dzięki niezasłużonej życzliwości Jehowy mamy nadzieję żyć na rajskiej ziemi, gdy spełni się Jego obietnica: „Jahwe Zastępów wyprawi (...) wszystkim narodom ucztę z tłustych posiłków, ucztę z win najprzedniejszych (...) On zerwie zasłonę rozpostartą nad wszystkimi ludami, całun, który spowijał wszystkie narody. Unicestwi On śmierć na wieki! I otrze Pan, Jahwe, łzę z każdego oblicza” (Izaj. 25:6-8, Biblia poznańska).

Cieszę się, że ciągle szukałem, bo znalazłem prawdę, a także radość i zadowolenie, które ona daje.

[Napis na stronie 11]

W miarę topnienia pieniędzy na koncie bankowym kurczyła się też liczba przyjaciół

[Napis na stronie 11]

Kiedy zadzwonili Świadkowie Jehowy, wezwałem policję

[Napis na stronie 12]

Możemy porozmawiać, ale wcale nie mam zamiaru zostać Świadkiem Jehowy

[Napis na stronie 13]

Najczęściej nie mogłem się na tyle zbliżyć do drzwi, żeby nacisnąć dzwonek, zabierałem więc ze sobą długi kij

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij