BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • w69/9 ss. 11-12
  • Zaznałem miłości Jehowy

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Zaznałem miłości Jehowy
  • Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1969
  • Śródtytuły
  • Podobne artykuły
  • ZMIANY W ŻYCIU RODZINY
  • SŁUŻBA W BETEL
  • W DZIALE ZAOPATRZENIA
  • DOCENIANIE PRAWDY
  • Służenie Jehowie daje zadowolenie i napełnia szczęściem
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1968
  • Spełnianie woli Bożej było mi rozkoszą
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1967
  • Czas prób (1914-1918)
    Świadkowie Jehowy — głosiciele Królestwa Bożego
  • Rozwój struktury organizacyjnej
    Świadkowie Jehowy — głosiciele Królestwa Bożego
Zobacz więcej
Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1969
w69/9 ss. 11-12

Zaznałem miłości Jehowy

Opowiada Hugo Henry Riemer

W ROKU 1883 zapukał ktoś do naszych drzwi. Otworzył je ojciec, podówczas superintendent jednego z okręgów Kościoła metodystów w środkowozachodnich terenach Stanów Zjednoczonych. Stał przed nim pewien świadek Jehowy, który mu wręczył książeczkę zatytułowaną Pokaram dla myślących chrześcijan; autorem jej i wydawcą był C. T. Russell. Po krótkim przywitaniu przybyły powiedział do mego ojca: „Książka ta sprawi, że będzie pan szczęśliwy, naprawdę szczęśliwy.” Następnie dał ojcu do przejrzenia. Ojciec przerzucając kartki zaraz zauważył w niej mnóstwo cytatów biblijnych oraz odsyłaczy do wersetów Pisma. Pod wrażeniem zapału tego człowieka, który przez cały czas kontynuował przemowę dał mu odpowiednią należność i zatrzymał książkę.

Matka właśnie pakowała dla ojca torbę podróżną, bo wybierał się w drogę na nadchodzące dni świąteczne. Dał jej tę książkę i prosił, by ją włożyła do łatwo dostępnego bocznego przedziału torby. Skoro tylko zajął miejsce w pociągu, sięgnął po świeżo nabytą książkę i zagłębił się w czytaniu. Przybywszy do celu, miał ją całą przeczytaną; powiedział sobie wtedy: „Bogu niech będą dzięki! To jest prawda.”

Kiedy wrócił do domu, po przywitaniu się z matką i z nami, czterema chłopcami, powiedział do niej: „Mamo, znalazłem prawdę.” „O czym ty mówisz?” — odrzekła. Odpowiedział: „Czy przypominasz sobie jeszcze książkę, którą mi zapakowałaś? Chciałbym, żebyś ją również przeczytała i mi powiedziała, co o niej myślisz.” Obawiał się trochę jej reakcji, ponieważ pochodziła z rodziny pomocniczego kaznodziei. Przeczytała jednak tę książkę i potem oświadczyła: „Jeżeli to jest prawda, nie mamy nic więcej do szukania w Kościele metodystów.” Rozradowany ojciec zawołał: „Mamo, to są najpiękniejsze słowa, jakie mi powiedziałaś w całym życiu.” Miałem wówczas pięć lat, ale od tamtej chwili aż do dnia dzisiejszego [a pisząc teraz te wspomnienia mam pod dziewięćdziesiątkę] Jehowa zawsze dawał mi dowody swej miłości, podobnie zresztą jak okazywał ją w obfitej mierze również moim rodzicom.

ZMIANY W ŻYCIU RODZINY

Prawdy biblijne, które poznali moi rodzice dzięki Towarzystwu Strażnica, wprowadziły zasadnicze zmiany w naszej rodzinie. Skoro tylko ojciec zapoznał się bliżej z Prawdą, każdego wieczora po kolacji prosił o padanie mu Biblii. Odczytywał nam z niej jeden rozdział, a potem rozmawialiśmy o jego treści. Przed odejściem od stołu klękaliśmy wszyscy do modlitwy, każdy obok swego krzesła. Dopóki ojciec był kaznodzieją metodystów nigdy nie czyniliśmy tego.

Dopiero w roku 1896, kiedy w wieku osiemnastu lat ukończyłem szkołę średnią, oddałem się Jehowie na służbę i usymbolizowałem to moje oddanie przez chrzest wodny. W roku 1905 zacząłem spędzać cały swój czas w służbie Jehowy, podjąwszy się pracy kolportera, dzisiaj znanej pod nazwą służby pionierskiej. W okresie pełnienia tej służby głosiłem prawdy Słowa Bożego na całym obszarze stanu Missouri, położonym na północ od rzeki Missouri. Pracowałem tu latem, a zimą jechałem do Teksasu i Alabamy, aby tam kontynuować działalność. Zaznawałem stale miłości Jehowy, gdyż troszczył się o rozmaite potrzeby przez cały czas mej pracy w tym charakterze.

Jeden z moich terenów obejmował między innymi rezerwat Indian. Wskutek naszej działalności zaczął się tam interesować Prawdą pewien Indianin, który też w końcu oddał się Jehowie Bogu. Później podjęli służbę Jehowy również dwaj jego bratankowie. Z czasem jeden z nich został członkiem Rodziny Betel w centrali Towarzystwa w Brooklynie, a drugi ochotniczym współpracownikiem zatrudnionym na gospodarstwie rolnym Towarzystwa. Tak dobre owoce mej działalności kaznodziejskiej przyjąłem jako błogosławieństwo od Boga i dowody Jego miłości.

W pracy kolporterskiej służyłem do roku 1915. Brat Russell, ówczesny prezes Towarzystwa Strażnica, zaprosił mnie wtedy do współpracy przy demonstrowaniu tak zwanej Foto-dramy. Foto-dramę wyświetlano w czterech odcinkach; składała się ona z filmów i kolorowych przezroczy, z którymi zsynchronizowane były wykłady biblijne utrwalone na płytach gramofonowych. Jeździłem przed główną ekipą i czyniłem przygotowanie do przedstawiania Foto-dramy w salach różnych kinoteatrów. Niestety, już po sześciu miesiącach wyczerpały się moje pieniądze wobec czego musiałem zrezygnować z dalszej działalności w tym zakresie.

Służba kolportera skończyła się dla mnie w roku 1916, po śmierci brata Russella. Chciałbym tu jeszcze wspomnieć, że brata Russella spotkałem po raz pierwszy w roku 1904 na zgromadzeniu w St. Louis. Wprawdzie obecnych było tylko kilkaset osób, niemniej zjazd ten był dla mnie bardzo szczególnym przeżyciem. Brat Russell przemawiał niskim głosem, a przy tym tonem narzucającym głęboki szacunek. Był to doprawdy niezwykły człowiek, który wszędzie zwracał na siebie uwagę. Kiedy ludzie mijali go na ulicy, odwracali się i oglądali za nim. Był człowiekiem okazałej postawy, miał przyjemną powierzchowność i jasne spojrzenie.

Po śmierci brata Russella następny prezes Towarzystwa Strażnica, Joseph F. Rutherford, zaprosił mnie do podjęcia pracy pielgrzyma. Służba ta polegała na odwiedzaniu zborów, czyli — jak wówczas mówiono — klas biblijnych. Wygłaszałem braciom wykłady, a w niedzielę, często również w tygodniu któregoś dnia wieczorem, miałem odczyty publiczne. W trakcie owych podróży na zlecenie głównego biura Towarzystwa zawitałem do każdego ze Zjednoczonych Stanów Amerykańskich. W służbie pielgrzyma pozostałem do roku 1918, kiedy to z powodu epidemii grypy zakazano wszelkich publicznych zgromadzeń. Zwróciłem się telegraficznie do głównego biura w Brooklynie z pytaniem co dalej robić. Otrzymałem odpowiedź, żebym przyjechał do biura. Tutaj również doświadczyłem wielkiej miłości Jehowy.

SŁUŻBA W BETEL

W okresie mego przybycia do centrali Towarzystwa, zwanej Domem Betel, prześladowcy religijni przystępowali właśnie do wyzyskania warunków narzuconych przez wojnę, aby wszcząć kampanię nienawiści przeciw ludowi Pańskiemu. W wyniku ich starań członkowie zarządu Towarzystwa, w tym również sam brat Rutherford, zostali na podstawie czterech punktów oskarżenia skazani każdy na czterokrotne uwięzienie po dwadzieścia lat. Nienawiść do nas wzmogła się w Nowym Jorku do tego stopnia, że nawet odmówiono nam dostarczenia węgla, a tu zbliżała się zima. Nawiązaliśmy kontakt z bratem Rutherfordem. Polecił nam przenieść się do Pittsburga i w miarę możności tam kontynuować działalność.

Mroki owych posępnych dni rozświetlał zdumiewający fakt, że Jehowa zatroszczył się o możliwość dalszego publikowania czasopisma Strażnica. Nie brakło ani jednego wydania. Mieliśmy w zapasie dostateczną ilość manuskryptów, aby dalej wydawać ten organ. Był to z pewnością znak miłości Jehowy w stosunku do swego ludu.

W Pittsburgu miałem przywilej dostarczania manuskryptów Strażnicy do zecera. Pismo to drukowała dla nas świecka firma, a my je wysyłaliśmy czytelnikom. Pracowało nas wówczas w Pittsburgu tylko około dziesięciu osób. We wszystkich innych dziedzinach działalność Towarzystwa była zawieszona.

W roku 1919 w sprawie członków zarządu Towarzystwa założono apelację. Po wstępnym rozpatrzeniu zostali za kaucją wypuszczeni na wolną stopę, czego przedtem im odmówiono. W końcu wyrok całkowicie uchylono, a oskarżeni doczekali się rehabilitacji. Wszelkie wyposażenie do pracy, które poprzednio przenieśliśmy do Pittsburga, trzeba było teraz powierzyć firmie transportowej, aby je znowu zawiozła do Brooklyna. Wraz z jeszcze jednym bratem powróciłem w ostatniej kolejności, ponieważ w Pittsburgu pozostało sporo spraw do załatwienia przed wyjazdem.

W DZIALE ZAOPATRZENIA

W Pittsburgu pracowałem przy księgowości oraz dostarczałem rękopisy Strażnicy zecerowi. Częściowo zajmowałem się również zakupami. Po powrocie do Brooklyna zostałem przydzielony do działu zaopatrzenia. Pracowałem tam aż do roku 1958, kiedy pewna operacja bardzo mocno nadszarpnęła mi nerwy, wskutek czego musiałem przekazać tę pracę innemu bratu. Dopomagałem mu jeszcze dorywczo mniej więcej przez dwa lata, później jednak przeszedłem do innych zajęć, mając za sobą 42 lata przepracowane w charakterze zaopatrzeniowca Towarzystwa. Dokonywanie zakupów dla Towarzystwa było poważnym zadaniem, które jeszcze wzrosło, odkąd Towarzystwo zaczęło samo drukować swe pisma i oprawiać książki.

W okresie drugiej wojny światowej mieliśmy, rzecz oczywista niemałe trudności z otrzymaniem rozmaitych potrzebnych materiałów, ponieważ wiele z nich podlegało reglamentacji. Jehowa również w tym wypadku okazał nam swą miłość, troszcząc się o nasze potrzeby. Wraz z bratem M. H. Larsonem, nadzorcą drukarni Towarzystwa w Brooklynie, jeździłem szereg razy do stołecznego Waszyngtonu, aby stanąć przed komisją rządową, której podlegały sprawy przydziału papieru drukarskiego i innych artykułów. Trzeba było przedkładać tej komisji odpowiednio umotywowane prośby.

Pewne znane towarzystwo biblijne przysłało przed tę komisję całą delegację złożoną chyba z tuzina osobistości, w tym paru adwokatów, hurtowników, kaznodziejów i jeszcze innych ludzi. Kiedy ci już przedłożyli swoje postulaty, przewodniczący kazał wprowadzić przedstawicieli Towarzystwa Strażnica (Watch Tower Bible and Tract Society). Stanąłem przed komisją, mając u boku brata Larsona; na nasz widok przewodniczący zapytał: „Tylko dwóch?” „Tak” — oświadczyliśmy, dodając zarazem — „ale mamy nadzieję, że jest z nami także Bóg Wszechmocny.” Przewodniczący odpowiedział: „Miejmy nadzieję.” Otrzymaliśmy wszystko, co nam było potrzebne, podczas gdy tamtemu towarzystwu biblijnemu przyznano mało co ze złożonego zapotrzebowania.

Późniejsze lata upływały szybko i w ostatnim czasie siły fizyczne znacznie u mnie podupadły. Kiedy po operacji leżałem osłabiony, nie mogąc się ruszyć z łóżka, wstąpił do mnie brat Knorr, obecny prezes Towarzystwa Strażnica; powiedziałem mu, co mnie najbardziej boli: że nie mogę brać udziału w głoszeniu. Zanim opuścił mój pokój, nadmienił: „Możesz przecież pisać listy.” „Do kogo bym miał napisać?” — pomyślałem. I znowu Bóg w swej miłości przyszedł mi z pomocą, przywiódłszy mi na pamięć liczne kontakty handlowe, jakie ponawiązywałem podczas mojej z górą czterdziestoletniej pracy w dziale zaopatrzeniowym. W okresie tym poznałem wiele przedstawicieli i dyrektorów wielkich firm. Jakże wspaniałe możliwości pisania listów! Właśnie tym ludziom mogłem wyłuszczyć dobrodziejstwa, które Jehowa miłościwie udostępnił posłusznym stworzeniom ludzkim.

Trwała akurat kampania zdobywania nowych prenumeratorów Strażnicy. Przez sto listów napisanych w czasie tej kampanii zdobyłem ku mojej radości 140 prenumerat (po angielsku: subscriptions). Nazwałem je po swojemu „receptami (po angielsku: prescriptions) na życie wieczne”. Przy końcu kampanii dysponowałem jeszcze adresami około stu dalszych osób, do których mogłem pisać na temat dobrej nowiny o Królestwie Bożym. Rozpocząłem na własną rękę kampanię rozpowszechniania Biblii w Przekładzie Nowego Świata oraz podręcznika do studiowania Biblii, zatytułowanego Od raju utraconego do raju odzyskanego; w trakcie tych starań udało mi się ulokować u ludzi 170 książek. Tak piękny rezultat mego dążenia, aby oznajmiać zamierzenia Boże nawet będąc złożony chorobą, przyjąłem także za wyraz miłości ze strony Jehowy.

DOCENIANIE PRAWDY

Nie wszyscy ludzie, których poznałem w obrębie naszej społeczności, zachowali do końca docenianie dla Prawdy. Za unaocznienie może tu posłużyć pewne zdarzenie, jakiego doświadczyłem w służbie pielgrzyma. Po wykładzie, który wówczas wygłosiłem w Filadelfii, podszedł do mnie jeden ze „starszych z wyboru”, mający się oczywiście za brata i powiedział: „Bracie Riemer, dzisiaj rano otrzymałem nową Strażnicę. Nawet ją już przeczytałem, żeby się dowiedzieć, co wy tam z Brooklyna znowu nam chcecie klarować.” Takiego ducha mieli niejedni „starsi z wyboru”. Wywoływali przez to rozłamy w zborach i w dziele.

Całkiem odmienna była postawa pewnej starszej wiekiem pary małżeńskiej z przedmieścia Richmondu w stanie Virginia, u której kiedyś gościłem. Brat przed śniadaniem przyniósł pocztę ze skrzynki. A po śniadaniu powiedział: „Bracie Riemer, dzisiaj rano dostaliśmy nową Strażnicę. Czy wiesz, jak z mamą zawsze postępujemy, gdy otrzymujemy Strażnicę? Zanim ją wyjmiemy z koperty, klękamy i prosimy Jehowę, by zechciał nas uznać za godnych zobaczenia tego, co ma nam do powiedzenia. Czy zechciałbyś teraz, zanim otworzymy kopertę, klęknąć razem z nami do modlitwy?” Jakaż różnica między tamtym „starszym z wyboru”, a tym skromnym małżeństwem, które rzeczywiście sobie ceniło społeczność ludu Jehowy!

W innym wypadku Bóg okazał mi swą miłość, posłużywszy się mną jako narzędziem do udostępnienia Jego błogosławieństw całej grupie ludzi. Jeszcze w pierwszych miesiącach mojej służby zaszedłem do mieszkania młodego pracownika banku. Zarówno na nim samym, jak i na jego żonie duże wrażenie wywarła Strażnica, a przy następnych odwiedzinach chętnie przyjęli dalsze pomocnicze podręczniki do studiowania Biblii. Mieszkali na wsi w pobliżu szkoły. Po jednym z tak zwanych wykładów o „Planie” — wykłady tej serii były wygłaszane na podstawie tablicy dziejów zamieszczonej w pierwszym tomie Wykładów Pisma Świętego — człowiek ten postarał się o to, bym następny mógł wygłosić w gmachu szkoły. Wkrótce potem wraz z żoną oddali się Bogu i zostali ochrzczeni. Podobnie dały się ochrzcić ich dwie córki. Jedna z nich była zaręczona z majorem — w stanie spoczynku. Ten również okazał zainteresowanie i w końcu oddał się Bogu. Został później podróżującym przedstawicielem Towarzystwa, takim jak dzisiejsi słudzy obwodów. Jedno z ich dzieci weszło w skład Rodziny Betel w brooklińskiej centrali Towarzystwa. Było mi więc dane pomóc trzem pokoleniom w podjęciu służby Bożej, a to również mam za dowód miłości Jehowy.

Kiedy blisko pięćdziesiąt lat temu zostałem członkiem Rodziny Betel, była to rodzina jeszcze stosunkowo nieliczna. Dzisiaj obejmuje w przybliżeniu ośmiuset członków. Rodzina Betel jest najsympatyczniejszą, najmilszą grupą ludzi, jaką w życiu spotkałem. Dom Betel był dla mnie od pierwszych dni „ulubionym domem, najmilszym miejscem na ziemi”. Nigdy mi przez myśl nie przeszło, by go opuścić. Uważam to za dowód miłości Jehowy w stosunku do mnie, że mi pozwolił żyć tutaj w widzialnym ośrodku Jego wielkiego dzieła. Doprawdy, od dnia, w którym zrozumiałem prawdę, aż po dzień dzisiejszy życie moje upływa pod wrażeniem nieprzezwyciężonej siły słów Pisma świętego: „Bóg jest miłością.” — 1 Jana 4:8.

[Ilustracja na stronie 11]

Brat H. Riemer przemawia w Nowym Jorku na Kongresie pod hasłem „Wiecznotrwała dobra nowina”.

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij