Służenie Jehowie daje zadowolenie i napełnia szczęściem
Opowiada Richard H. Barber
DNIA 14 marca 1869 roku w pewnym miasteczku rolniczej południowo-zachodniej części stanu, Vermont (USA) urodził się chłopak, którego rodzice nazwali Richard Harvey Barber. Z tego chłopca wyrosłem ja, dziś starzec w wieku 96 lat; w tym sędziwym wieku piszę teraz historię mego życia, w którym dzięki służbie Jehowy zaznałem zadowolenia i szczęścia.a
Już w latach chłopięcych miałem czas bardzo wypełniony i zajmowałem się rozmaitymi pracami. Ponieważ mieszkaliśmy w domu przyległym do tartaku, należącego do mego ojca, dobrze poznałem tę robotę. Zbierałem z drzew balsam kanadyjski i sprzedawałem po dolarze za funt. Łowiłem drobno centkowane pstrągi w górskich potokach i sprzedawałem je ludziom przychodzącym do tartaku, wyszukiwałem pewne zioła i sprzedawałem ich korzonki. Pracowałem też przy zbieraniu soku z nacinanych klonów cukrowych i przy gotowaniu z niego syropu.
W roku 1883, ojciec przeniósł się na gospodarstwo do stanu Nowy York. Wiosną 1886 roku zamieniliśmy tę farmę na dom w miejscowości Greenwich, wówczas jeszcze wsi na terenie tego samego stanu. Po skończeniu szkoły średniej w Greenwich objąłem w roku 1888 kierownictwo domu towarowego, należącego do mego ojca.
Ojciec był człowiekiem poważanym, rzetelnym i szczodrym. Był metodystą, chodził co niedzielę na nabożeństwa, płacił hojne datki na cele kościelne i kupił sobie w kościele jedno z najdroższych miejsc. To zupełnie wystarczyło, aby był dobrym metodystą. Przez całe tamte lata nigdy nie widziałem w domu Biblii ani nigdy nie słyszałem, by ktoś się modlił czy rozmawiał na tematy biblijne.
W roku 1894 odkupiłem skład od ojca i stałem się samodzielnym przedsiębiorcą. Dnia 1 stycznia następnego roku wziąłem ślub w kościele metodystów. Zamieszkaliśmy z żoną na piętrze nad sklepem, a razem z nami dwie siostry mojej żony. W październiku tegoż roku zetknąłem się po raz pierwszy z prawdami Słowa Bożego w naświetleniu Towarzystwa Strażnica. Odtąd życie zaczęło nabierać dla mnie innego znaczenia.
CO ZDZIAŁAŁA LITERATURA TOWARZYSTWA
Byłem inspektorem szkółek niedzielnych Kościoła metodystycznego, a żona udzielała się jako nauczycielka w takiej szkółce. Odbyłem już wizytację w jakichś może dziesięciu grupach szkółki niedzielnej i uznałem przebieg nauki za właściwy. Pewnego dnia odwiedziłem klasę dorosłych mężczyzn. Zauważyłem, że stosuje się tu zupełnie odmienną metodę studiowania. Przytacza się wiele tekstów biblijnych, przy czym wykładowca prosi o odczytanie ich różne osoby spośród obecnych. Posiadałem tyle orientacji, żeby spostrzec, iż na dane pytania dawano słuszne odpowiedzi. Ucieszyło mnie to. Tego dnia wracając z nabożeństwa wieczornego szedłem ulicą z wykładowcą grupy dorosłych i spytałem go, jak poznał owe liczne teksty biblijne i te wszystkie objaśnienia.
Opowiedział, że niedawno jakiś mężczyzna przyjechał na rowerze do naszego Greenwich i proponował książki na temat Biblii. (Były to pierwsze 3 tomy Wykładów Pisma Świętego pastora Russella.) Mężczyzna ten był jednym z kolporterów, których dziś nazywamy pionierami, i wstąpił do kaznodziei metodystów, aby mu przedstawić te książki. Od niego zdobył różne adresy, między innymi również adres tego wykładowcy grupy dorosłych oraz mojej szwagierki May. Potem staliśmy jeszcze obaj na ulicy aż do północy, rozmawiając na temat prawd biblijnych, zawartych w owych książkach.
Nazajutrz żona spytała mnie przy śniadaniu: Dlaczego wczoraj wieczorem tak późno wróciłeś do domu? — Kiedy wyjaśniłem, odezwała się szwagierka May: Też coś, przecież w tym samym czasie kupiłam serię tych książek! Stoją tam w twojej własnej bibliotece! — Podszedłem do szafy, lecz znalazłem już tylko tom trzeci. May dodała więc: Ach, dwa pozostałe pożyczyłam swemu bratu w Salem. — Wziąłem ów trzeci tom do stołu i od razu przy jedzeniu przeglądałem go uważnie. Potem włożyłem go do kieszeni i zabrałem z sobą na dół do sklepu. W ciągu dnia każdą wolną minutę zużyłem na czytaniu tej książki. Za dwa dni przeczytałem ją do ostatniego słowa. Dowiedziałem się wielu rzeczy, o których dotąd w ogóle nic nie słyszałem. Kiedy tak nad tym rozmyślałem, powstało we mnie pytanie: Któż może być wydawcą takiej książki i gdzie została wydrukowana? Po bliższym zbadaniu znalazłem odpowiednią informację i wtedy pierwszy raz w życiu zetknąłem się z nazwiskiem pastora Russella. Tamten wykładowca szkółki nie wspomniał mi uprzednio tego nazwiska.
Niezwłocznie napisałam kartę pocztową do pastora Russella z prośbą o nadesłanie mi wykazu jego dzieł. Po kilku dniach otrzymałem od niego list, a na odwrocie zestawienie różnych publikacji. Zamówiłem je wszystkie, między innymi również czasopismo Strażnica, 3 tomy Wykładów Pisma Świętego, różne przekłady Biblii, kilka konkordancji, broszury i traktaty. Koszt zamówienia sięgał ponad 22 dolary, a ja wystawiłem czek na 30 dolarów. Mimo iż byłem inspektorem szkółek niedzielnych, nie wiedziałem ani co to jest konkordancja, ani Biblia z odsyłaczami marginesowymi. Ale przestudiowanie trzeciego tomu doprowadziło mnie do przekonania, że wszystkie te książki, broszury i traktaty są na pewno potrzebne przy właściwym studiowaniu Biblii. Zamówiłem po 500 sztuk z trzech bezpłatnie oferowanych traktatów. Potem napisałem: Proszę to wszystko zapakować w jedną skrzynkę i przesłać mi ekspresem za pobraniem na miejscu.
Skoro tylko pisma te nadeszły, zacząłem je puszczać w obieg. Do każdej paczki, jaką w sklepie zawijałem klientowi, dołączałem traktat. Później zaprenumerowałem 20 czasopism, które zamieszczały kazania pastora Russella, i te drukowane kazania również wkładałem do paczek. Zostało zapoczątkowane studium biblijne, które odbywało się w każdy wtorek wieczorem. Doszło do tego, że brało w nim udział 17 osób zainteresowanych prawdą. Wszyscy we wsi wiedzieli, że to studium odbywa się u nas.
WYSTĄPIENIE Z KOŚCIOŁA
Nasza działalność związana z krzewieniem prawd biblijnych spotkała się z ostrą krytyką ze strony kierowniczych sfer metodystycznych. Na konferencji metodystów dotychczasowy pastor zgłosił, że nie chcę podjąć się pracy w Greenwich na następny okres służby. Oświadczył konferencji, że pewna liczba najlepszych członków tej parafii studiuje i wierzy w mnóstwo zasad niezgodnych z religią metodystów oraz innych powszechnie uznawanych Kościołów, wobec czego wkrótce powstanie w Greenwich wielkie zamieszanie. Konferencja wysłała więc do nas swego rzekomo najtęższego mówcę. Mniej więcej po miesiącu ogłosił on pewnego dnia, że w oznaczony wieczór niedzielny wygłosi nadzwyczajne kazanie i życzy sobie, by przybyli naprawdę wszyscy metodyści.
Kościół był wypełniony do ostatniego miejsca. Kaznodzieja, trzymając w ręce Regulamin Metodystów, odczytywał z niego powoli i dobitnie nauki tego Kościoła. Podkreślił szczególnie to, że każdy, kto przyłącza się do Kościoła, ślubuje tym samym, iż będzie wierzył w jego nauki i przy nich obstawał. Doszedłszy tak do punktu szczytowego swego przemówienia, wykrzyknął: W tym kościele znajduje się garstka osób, które szerzą nauki już dawno zarzucone przez Kościół Metodystów i wszystkie inne prawowierne Kościoły. Ci niedouczeni mędrkowie — ciągnął dalej — są jak robaki w serze. — Następnie podniósłszy w górę Regulamin, zawołał gromkim głosem: Jeżeli nie wierzycie w nauki Kościoła metodystycznego, to w imię Boga: Wyjdźcie stąd! — Owe „robaki” siedziały wszystkie na wprost niego, w pierwszych rzędach słuchaczy. Należał tu inspektor szkółek niedzielnych, jego zastępca, dyrygent chóru kościelnego, który był równocześnie skarbnikiem tej parafii, sześć osób spośród dziesięciu nauczycieli i nauczycielek szkółki niedzielnej oraz jeszcze inni. Całe to widowisko miało oczywiście napędzić nędznym „robakom” strachu i skłonić ich do pozostania w metodystycznej owczarni, lecz podziałało wręcz odwrotnie. Teraz dopiero zrozumieli dokładnie, że dalsza przynależność do tego Kościoła byłaby wielką niekonsekwencją. W końcu wypisało się aż 11 członków, w dodatku ci, którzy uchodzili za najlepszych w całej parafii. Dochody parafii zostały przez to tak poważnie uszczuplone, że parę lat trzeba było pożyczać pieniądze na pobory dla pastora.
Wykładowca klasy dorosłych wypisał się od razu następnego dnia; osobiście zwlekałem jeszcze trochę, gdyż uważałem, że jeśli to również zaraz uczynię, mógłby kto sądzić, że postąpiłem tak jedynie ze względu na niego. Mniej więcej po roku zrozumiałem, że nie warto już dłużej czekać i że w dodatku nie podobałoby się to Jehowie. Wystąpiłem więc i ja. Napisałem 16-stronicowy list, w którym przytoczyłam teksty biblijne dotyczące piekła, duszy, trójcy, Królestwa Bożego i innych tematów. Zrobiłem z niego sporo odbitek i rozesłałem po jednej pastorowi i wszystkim funkcjonariuszom parafii. Pastor nadesłał list z odpowiedzią, ale nie poruszył żadnego z podanych przeze mnie tekstów biblijnych, tylko napisał: „Pańska szczera i dzielna postawa jest doprawdy godna pochwały. Człowiek, który reprezentuje takie zapatrywania i czuje się zobowiązany je szerzyć, nie mógłby postąpić inaczej.”
Kilka tygodni później wygłosił kazanie, które jego zdaniem zasługiwało na to, żeby dotrzeć do szerokich mas; toteż udał się do redakcji miejscowego tygodnika i oddał je do druku. Zawierało ono sporo twierdzeń jaskrawo sprzecznych z Pismem świętym. Skorzystałem z okazji, by mu tą samą drogą udzielić odpowiedzi, która także została wydrukowana. Po ukazaniu się jej pastor czym prędzej udał się do redakcji z pretensjami, dlaczego zamieszczono moją replikę. Oświadczono mu jednak, że przecież nie gdzie indziej jak tylko w redakcji decyduje się o tym, co będzie drukowane. Dodano jeszcze, że moja odpowiedź była ujęta w uprzejmej formie i że gdybym w przyszłości jeszcze kiedyś chciał opublikować artykuł, również zostanie przyjęty do druku, jeśli będzie napisany w takim samym uprzejmym tonie.
PRAWDA ZMIENIA MOJE ŻYCIE
Prawda wprowadziła do mego życia niejedne zmiany. Jedna z pierwszych polegała na tym, że zlikwidowałem w swoim sklepie sprzedaż cygar, tabaki i innych artykułów tytoniowych. Prawie każdy kupował tytoń w tej czy innej postaci; liczne kobiety zażywały tabaki do nosa. Straciłem więc mnóstwo klientów, lecz nie ustąpiłem i więcej tego towaru nie sprowadzałem. Podobnie rozpowszechnianie traktatów biblijnych wśród klientów skłoniło wielu z nich do omijania mego sklepu, lecz nie zaprzestałem szerzenia prawdy. W 1899 roku po raz pierwszy uczestniczyłem w kongresie zorganizowanym przez Towarzystwo Strażnica w Bostonie. Pierwszy raz wtedy słyszałem i widziałem brata Russella; tam też dałem się ochrzcić.
Przed poznaniem prawdy mnóstwo czasu poświęcałem grze w piłkę (baseball), łowiectwu i wędkarstwu, dużo pieniędzy wydawałem na strzelanie do krążka i inne gałęzie sportu strzeleckiego. Teraz zrozumiałem, że czas i pieniądze będę lepiej mógł zużyć w służbie dla Pana. Zaniechałem więc tego wszystkiego. Wiatrówkę podarowałem szwagrowi gospodarującemu na farmie, a strzelbę, cały zestaw krążków i resztę wyposażenia sportowego sprzedałem. Starałem się postępować zgodnie z przeświadczeniem, że nasz czas i nasze pieniądze należą do Pana, i że nawet my sami jesteśmy własnością Jehowy, jeśli uznał nasz krok oddania. Nie należymy do siebie samych; zostaliśmy nabyci za niemałą cenę. Nasz dom czy gospodarstwo, w ogóle wszystko, co posiadamy, należy do Jehowy. Nieraz może dość trudno sobie to należycie uzmysłowić, że ten dom, ten samochód, pieniądze we własnej kieszeni i wszystko, co mamy, jest własnością Jehowy, która jedynie została nam powierzona, byśmy jej używali zgodnie z Jego wolą; ale tak przecież jest w rzeczywistości.
Wszystko, co posiadałem, starałem się użyć do szerzenia prawd Bożych. Miałem na przykład dwa konie oraz powóz i bryczkę. Co niedzielę zawoziły one jakieś 8 osób do różnych wsi, gdzie rozpowszechnialiśmy traktaty biblijne. Każdego roku puszczaliśmy w obieg przeciętnie 50 000 traktatów. Teren nasz rozciągał się od Waterford, miejscowości nad rzeką Hudson, położoną akurat na przeciw miasta Troy w stanie Nowy Jork, i sięgał na północ aż do Whitehall oraz od Saratoga na zachodzie aż do North Adams w stanie Massachusetts na wschodzie. Na terenie tym odbywały się też co roku dwa wielkie jarmarki; jeździliśmy tam i rozdawaliśmy ludziom traktaty.
W roku 1906 sprzedałem dom wraz ze sklepem, a w 1907 roku wstąpiłem do służby kolporterskiej, czyli pionierskiej, którą pełniłem wraz z niemłodym już, doświadczonym pionierem Wincentym C. Ricem. Pierwszym terenem nam razem przydzielonym było miasto Glens Falls w stanie Nowy Jork, liczące wtedy 15 000 mieszkańców. Pierwszy dzień służby pionierskiej spędziliśmy w południowej dzielnicy Glens Falls. Pracowaliśmy przy użyciu pierwszych trzech tomów Wykładów Pisma Świętego, a gdzie napotykaliśmy szczególne zainteresowanie, tam zaofiarowywaliśmy wszystkie 6 tomów. W pierwszym dniu rozpowszechniłem 59 książek, a brat Rice 37. Przyjęliśmy również zamówienia, które obiecaliśmy zrealizować w nadchodzący poniedziałek. Ale skąd wziąć książki? Były jeszcze w drukarni w Hammond (w stanie Indiana). Obliczyliśmy, że na to zamówienie potrzeba nam 120 dolarów, ale brat Rice nie dysponował taką sumą pieniędzy. Wysłałem więc czek bezpośrednio do brata Russella i wyjaśniłem, że książki te musimy dostarczyć ludziom w najbliższy poniedziałek. Poniedziałek nadszedł, lecz gdzie nasze książki? Postanowiliśmy w końcu udać się do ekspedycji przesyłek ekspresowych i — o dziwo! — książki właśnie nadeszły. Brat Russell postarał się o wysłanie ich natychmiast przesyłką pospieszną, z góry opłaciwszy transport.
W Glens Falls wręczyliśmy ludziom łącznie 1259 książek. W ciągu 5 lat pracy pionierskiej zdobyłem 125 prenumerat czasopisma Strażnica oraz założyłem zbory, wówczas nazywane „klasami” w Glens Falls, Fort Edward, Mechanicsville i Hoosick Falls w stanie Nowy Jork, a także w Pownal Center (stan Vermont).
Po pięciu latach służby pionierskiej brat Russell zaprosił mnie, żebym podjął pracę brata pielgrzyma; praca ta polegała na obsłużeniu trasy wyznaczonej przez Towarzystwo przy pomocy wykładów wygłaszanych do zborów i do publiczności. Zadanie to przyjąłem z radością i usłużyłem w ten sposób we wszystkich stanach amerykańskich z wyjątkiem Arizony i Nowego Meksyku, poza tym w całej Kanadzie, od Cap Breton aż do wyspy Vancouver, a częściowo nawet w Anglii i Szkocji.
W latach 1914 i 1915 kierowałem 15-osobową grupą, która obsłużyła znaczną część Nowej Anglii i całą Nową Szkocję przedstawieniami Foto-Dramy Stworzenia; był to program w czterech odcinkach, składający się z filmów ruchomych i kolorowych przezroczy, zsynchronizowanych z wykładami biblijnymi nagranymi na walce fonografu. Moim zadaniem było najmowanie sal teatralnych i wygłaszanie obu niedzielnych przemówień, które kończyły serię wyświetlania Foto-Dramy. Wykłady te nosiły tytuły: „Nauki pastora Russella poddane próbie” oraz „Powtórne przyjście Chrystusa — dlaczego, jak i kiedy?” Był to przepiękny przydział służby, a przedstawienia obejrzały i wykładów wysłuchały wielkie masy ludzi.
SŁUŻBA W DOMU BETEL
Po siedmiu latach służby pielgrzyma zostałem niespodzianie powołany do Domu Betel, to znaczy do centrali Towarzystwa w Brooklynie. Był rok 1918. Przeciwnicy religijni korzystając z naprężonych stosunków wojennych, rozniecili nienawiść wobec Towarzystwa. Na skutek tego prezes Towarzystwa J. F. Rutherford i inni oficjalni przedstawiciele zostali bezprawnie aresztowani i stawieni pod sąd. Byłem obecny na tamtej rozprawie, z której od razu odprowadzono ich do więzienia. Na drugi dzień rano otrzymałam telefoniczną wiadomość, że brat Rutherford prosi mnie o przybycie na Dworzec Pensylwański, gdzie bracia muszą czekać kilka godzin na pociąg dalekobieżny do Atlanty.
Naszych więźniów transportowano więc do zakładu karnego w Atlancie. Pojechaliśmy natychmiast na dworzec: brat Frank Herth, siostra Van Amburgh, siostra Fisher, siostra Agnes Hudgings jako stenotypistka i ja. Brat Rutherford dał mi różne instrukcje. W wypadku, gdyby nas bardzo nękała policja, mieliśmy sprzedać Dom Betel i brukliński Tabernacle (Przybytek, to znaczy salę zgromadzeń), a przenieść się do Filadelfii albo Harrisburga czy Pittsburgha, bo przecież Towarzystwo było zarejestrowane w Pensylwanii. Orientacyjnie podał, by sprzedać Betel za 60 tysięcy dolarów, a Tabernacle za 25 tysięcy. Kiedy już pociąg miał wyruszyć w drogę, brat Rutherford zatrzymał jeszcze przy sobie brata Hertha i siostrę Hudgings. Jechali z nim część drogi, a brat Rutherford w tym czasie dyktował list instrukcyjny dla brata Hortha, w którym między innymi upoważnił go do sprzedaży Domu Betel i Tabernacle. Po powrocie siostra Hudgings przepisała dla nas te instrukcje. Jeżeli mnie pamięć nie myli, Tabernacle udało się sprzedać jedynie za 16 tysięcy dolarów. Dom Betel miał być sprzedany rządowi i wszystkie formalności były już załatwione, tylko pieniądze jeszcze nie przekazano, gdy ogłoszono zawieszenie broni; po prostu jakby zrządzenie Opatrzności, że sprzedaż Domu Betel nie doszła do skutku.
Brat Rutherford powołał był komitet, który miał go zastępować przez czas jego pobytu w więzieniu. Do komitetu tego należał brat W. E. Spill oraz brat John Stephenson, członek rodziny Betel, który dotąd pracował w biurze skarbnika jako prawa ręka brata Van Amburgha, zaś trzecim członkiem byłem ja. Praca została między nas podzielona następująco: ja miałem być w biurze, załatwiać korespondencję i przygotowywać do druku materiały przewidziane do Strażnicy; brat Stephenson nadal prowadził księgowość, a brat Spill miał zająć się sprawami zewnętrznymi.
Napływało mnóstwo poczty; w wielu listach ostro nas krytykowano, ale w licznych innych wyrażano współczucie i dodawano nam otuchy. Dużo było osób, które kiedyś złożyły w kasie Towarzystwa pieniądze, z zastrzeżeniem, że w razie by ich w przyszłości potrzebowały, będą mogły wycofać swój wkład w 50-dolarowych ratach miesięcznych. Teraz niejedne z nich chciały odebrać te pieniądze i faktycznie wiele kwot zwrócono. Ale równocześnie stale wpływały dobrowolne datki. Zresztą nie wydawaliśmy dużo pieniędzy, gdyż służba pielgrzymów została wstrzymana i byliśmy całkowicie odcięci od biur oddziałów zagranicznych.
Nasze pisma, z wyjątkiem Strażnicy, były w Stanach Zjednoczonych zakazane. W Kanadzie zakazana była wszelka nasza literatura. Wyznaczono czterech braci, po jednym w Bostonie, Brooklynie, Chicago i w Seattle, którzy na ustalone adresy w Kanadzie wysyłali pojedyncze egzemplarze Strażnicy, zawinięte w zwykłe gazety. Egzemplarze te następnie kierowano dalej, czołowe artykuły powielano (niektóre nawet wydrukowano), po czym rozprowadzano je do wszystkich zborów kanadyjskich. Wielu braci powiadamiało nas, że skonfiskowano im książkę Dokonana Tajemnica, znaną również jako siódmy tom Wykładów Pisma Świętego; prosili o inny egzemplarz. Znalazłem skrzynię tych książek w formacie kieszonkowym i wszystkim, od których nadeszły takie listy, wysłałem po jednej sztuce.
DZIAŁ SŁUŻBY PIELGRZYMÓW, PRACA W RADIO I JAKO SŁUGA STREFY
Kiedy w 1919 roku oficjalni przedstawiciele Towarzystwa zostali zwolnieni z więzienia i zrehabilitowani, znowu otrzymałem przydział pracy jako brat pielgrzym. Po kilku latach brat Rutherford jednak wezwał mnie ponownie do Domu Betel i zaproponował, bym objął dział służby pielgrzymów. Z chwilą zniesienia tegoż działu zostałem przydzielony do działu radiowego. Zadaniem moim było opracowywanie krótkich wykładów przewidzianych na 10, 15, 20 i 30 minut, które następnie przekazywano do setek rozgłośni radiowych. Wykłady te najpierw jeszcze były przedkładane bratu Rutherfordowi; potem po odpowiednim zredagowaniu ich, brat De Cecca powielał je, a w końcu rozsyłano je do radiostacji. Sam również miałem przywilej przemawiania przez radio, nieraz przez mnóstwo połączonych z sobą stacji nadawczych. Pewnego razu poproszono mnie, żebym przez wielką sieć połączonych rozgłośni przedstawił godzinny wykład na temat świąt tak zwanego Bożego Narodzenia. Wygłosiłem go dnia 12 grudnia 1928 roku. Został on również opublikowany w numerze 241 angielskiego wydania czasopisma Złoty Wiek i jeszcze raz w rok później, w numerze 268. W wykładzie tym wykazano pogańskie pochodzenie owego święta. Odtąd bracia w Domu Betel już nigdy więcej nie obchodzili Gwiazdki.
W roku 1935 zostałem mianowany sługą strefy. Teren mój rozciągał się od miasta Utica na wschodzie do Westfield na zachodzie (jeszcze w stanie Nowy Jork) i od Scranton na południu aż do rzeki św. Wawrzyńca na północy. Osiadłem więc z żoną na farmie Towarzystwa w pobliżu Ithaca i stamtąd obsługiwałem swój teren. Jeszcze tego samego roku, kiedy akurat służyłem w Williamsport na obszarze stanu Pensylwania, otrzymałem od brata Rutherforda list, w którym donosił, że zbór w mieście Syracuse zakupił spory dom i zwraca się do Towarzystwa o przysłanie kogoś, kto by się nim zaopiekował. Prosił więc mnie, bym przeniósł kwaterę do Syracuse i stamtąd działał jako sługa strefy.
Obecnie osiągnąłem 96 lat i nie mogę już głosić dobrej nowiny od domu do domu. Służba Jehowy jest mi jednak tak samo droga jak zawsze, jeśli nie jeszcze bardziej. Od kilku lat rozsyłam regularnie co miesiąc 40 czasopism, a gdy pojawiają się wydania specjalne, staram się w miarę możności podwoić tę ilość. Stosuję przy tym taką metodę, że w książce telefonicznej odszukuję adresy osób mieszkających w naszym terenie i wysyłam im na maszynie pisany list, w którym daję im możliwie dobre świadectwo; wskazuję też na zalety czasopism Strażnica i Przebudźcie się! oraz nadmieniam, iż w załączeniu mają dla orientacji po jednym egzemplarzu z tych czasopism.
Kiedy się ukazała broszura Krew, medycyna a prawo Boże, wysłałem po jednym egzemplarzu wszystkim moim krewnym, do wszystkich szpitali w okolicy, urzędników zarządu miejskiego oraz czołowych prawników i lekarzy. Ciągle jeszcze potrafię wygłosić wykład, ale ktoś musi mi pomóc przy wyjściu na podium. Mimo, że wzrok mnie coraz bardziej zawodzi, zdołałem jeszcze dokładnie przeczytać książki: „Upadł Babilon Wielki!” — panuje Królestwo Boże! oraz „Całe Pismo jest natchnione przez Boga i użyteczne”, jak również wszystkie sprawozdania z Rocznika. Poza tym bieżąco czytam Strażnicę i Przebudźcie się!
W ubiegłym roku Jehowa zgotował mi bardzo miłą niespodziankę. Już od lat marzyłem o tym, żeby jeszcze raz odwiedzić Dom Betel — miejsce, gdzie spędziłem prawie 20 lat radosnej służby — i żeby na własne oczy obejrzeć rozwój, jaki się dokonał od roku 1935, kiedy zostałem wysłany jako sługa strefy. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że moje siły fizyczne nie pozwolą mi już pochodzić po Domu Betel i drukarni, nawet z pomocą laski. Toteż całkowicie już zrezygnowałem z nadziei oglądania Betel. Czy więc możecie sobie wyobrazić moje zaskoczenie, gdy pewnego dnia listonosz wręczył mi list, w którym brat Knorr, prezes Towarzystwa, osobiście zapraszał mnie do odwiedzenia Domu Betel? A znając moją ułomność, dodał w swym zaproszeniu: „Mamy tu fotel na kółkach, z którego możesz skorzystać przy zwiedzaniu domu i drukarni.”
Tak doszło do tego, że w maju ubiegłego roku napawałem się w Domu Betel widokiem oczywistego rozwoju dzieła Jehowy. Czy ta wizyta sprawiła mi radość? Po prostu brak mi słów, którymi bym mógł dać wyraz temu, co naprawdę przeżyłem! Pragnąłbym też podziękować nie tylko bratu Knorrowi za jego zaproszenie, ale także owemu bratu, który dokładnie objaśniał mi przeznaczenie każdego pomieszczenia, każdej maszyny i różnych czynności, oraz temu bratu, który woził mnie na fotelu i okazał mi tyle życzliwości. Zdumiewam się nad rozwojem organizacji, widocznym w jej centrali. Jehowa rzeczywiście posiada na ziemi cudownie działającą organizację.
Czy byłem szczęśliwy w blisko 70-letniej służbie dla Jehowy? Radość i zadowolenie, jakie stały się moim udziałem, trafnie wyrażają następujące teksty biblijne: „Pokój Boży przewyższający wszelki umysł będzie strzegł waszych serc i waszych myśli w Chrystusie Jezusie.” „Pokój mój daję wam. Nie tak jak świat daje, Ja wam daję.” „Zadowalajcie się tym, co macie.” (Filip. 4:7; Jana 14:27; Hebr. 13:5, BT) Prawdziwa radość opiera się na głębokim uczuciu wewnętrznego zadowolenia, na spokojnym sumieniu, na tym, żeby się nie lękać, nie kłopotać, żeby nie szemrać i nie wyszukiwać cudzych błędów. Nie wyraża się ona w wesołości, dowcipkowaniu ani figlach; tak samo nie należy do niej świętoszkowatość. Prawdziwa radość opiera się na silnej wierze i niezachwianej nadziei.
To niech wam starczy za odpowiedź. Co bardzo ważne, naprawdę cieszyłem się z poznania prawdy i licznych przywilejów służby, jakie mi przypadły w udziale. Chociaż mam teraz 96 lat, słabo się trzymam na nogach i kiepsko widzę, to jednak nadal w miarę moich sił służę Jehowie, czerpiąc z tego zadowolenie i szczęście.
[Przypis]
a Brat ten opisał historię swego życia trzy lata temu