BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • w87/21 ss. 23-28
  • Zawsze ściśle związany z organizacją Jehowy

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Zawsze ściśle związany z organizacją Jehowy
  • Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1987
  • Śródtytuły
  • Podobne artykuły
  • WARTOŚĆ SZKOLENIA W DZIECIŃSTWIE
  • PRZEŁAMANIE OPORU WEWNĘTRZNEGO
  • NIESZCZĘŚCIE W RODZINIE DAJE MI DO MYŚLENIA
  • WSTĄPIENIE DO SŁUŻBY PEŁNOCZASOWEJ
  • PRZYWILEJE SŁUŻBY
  • POWRÓT DO SŁUŻBY W BETEL
  • CENNE WIĘZI
  • SŁUŻBA W BIURZE GŁÓWNYM
  • Krok w krok z wierną organizacją
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1964
  • Siedemdziesiąt lat ‛trzymania się szaty Żyda’
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 2012
  • ‛Szukanie najpierw Królestwa’
    Świadkowie Jehowy — głosiciele Królestwa Bożego
  • Rozwój struktury organizacyjnej
    Świadkowie Jehowy — głosiciele Królestwa Bożego
Zobacz więcej
Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1987
w87/21 ss. 23-28

Zawsze ściśle związany z organizacją Jehowy

Opowiada John Barr

BYŁO to w czerwcu ubiegłego roku. Ostatnim etapem moich odwiedzin w rodzinnych stronach była podróż lotnicza z Glasgow do Aberdeen. Samolot wznosił się wysoko ponad zieloną krainą szkocką i leniwie płynącą rzeką Clyde, a ja sięgnąłem myślą w przeszłość do roku 1906 i przypomniałem sobie małą wioskę Bishopton, położoną malowniczo gdzieś w dole na południe od tej rzeki.

W tym właśnie miejscu i czasie moja babka Emily Jewell zaczęła czytać książkę Charlesa T. Russella pt. Boski plan wieków. Natychmiast otworzyły się jej oczy i zrozumiała, że Biblia nie naucza dogmatu o ogniu piekielnym. Wkrótce potem dwie jej dorosłe córki, Bessie i Emily [która później została moją matką], zaczęły także dostrzegać światło prawdy, przebijające przez osłonę fałszywych nauk Zjednoczonego Wolnego Kościoła Szkockiego. W 1908 roku babcia została ochrzczona na znak oddania się Bogu w celu spełniania Jego woli, a krótko potem w jej ślady poszły córki.

Ojciec mój był kościelnym w tymże Bishopton. Zawsze trudno mu się było pogodzić z nauką o trójcy, toteż miejscowy pastor z myślą o nim postanowił wygłosić którejś niedzieli specjalne kazanie. I stało się! Po wysłuchaniu tych pozornych wyjaśnień ojciec doszedł do przekonania, że dogmat o trójcy to po prostu fałsz. Wystąpił z kościoła i w roku 1912 dał się ochrzcić w celu usymbolizowania swego oddania dla Jehowy. Wkrótce potem moi rodzice wraz z dwojgiem dzieci, Louie i Jamesem, przenieśli się do Aberdeen; tam też w roku 1913 przyszedłem na świat.

Rozmyślałem o tych dawnych latach i o wysiłkach podejmowanych przez rodziców, aby wychować trójkę dzieci „w karności i podług wytycznych Jehowy”, gdy tymczasem samolot zaczął podchodzić do lądowania, przelatując nad znanymi mi od dzieciństwa wzgórzami, rzekami i dolinami (Efez. 6:4). Jakże wdzięczny byłem Jehowie tego pięknego, słonecznego poranka za daną mi przez rodziców zaprawę! Byłem świadomy, że pomogła mi ona tak ściśle trzymać się zawsze organizacji Jehowy.

WARTOŚĆ SZKOLENIA W DZIECIŃSTWIE

Tworzyliśmy zawsze szczęśliwą, zjednoczoną rodzinę. Nawet jeśli ojciec i matka odmiennie się na coś zapatrywali, starali się nie okazywać tego nigdy wobec dzieci. Nie tylko podnosiło to w naszych oczach ich autorytet, ale sprzyjało też wytworzeniu w naszym domu atmosfery prawdziwej zgody i poczucia bezpieczeństwa.

Najmilsze wspomnienia łączą się z naszymi wieczornymi spotkaniami rodzinnymi. Sami dbaliśmy o rozrywkę, śpiewając na przykład przy własnym akompaniamencie muzycznym lub grając w warcaby. Ojciec prawie codziennie spędzał z nami trochę czasu bez względu na to, jak bardzo był zajęty. Czytał nam na głos Biblię i publikacje Towarzystwa Strażnica, dobierał też inną lekturę, tak wesołą, jak i poważną. Wszystko to służyło umacnianiu więzi rodzinnej w okresie naszego dorastania.

W tamtych latach byliśmy w północnej Szkocji jedyną rodziną znającą prawdę. Z tej przyczyny dom nasz stał się dobrze znany wielu podróżującym przedstawicielom Towarzystwa Strażnica (nazywanym wówczas pielgrzymami), takimi jak Albert Lloyd, Herbert Senior i Fred Scott. Niektórzy przyjeżdżali nawet z głównego biura Towarzystwa w Brooklynie; odwiedzili nas między innymi W.E. Van Amburgh i A.H. Macmillan. Wizyty te były doniosłymi wydarzeniami w mojej młodości.

Po dziś dzień jestem bardzo wdzięczny rodzicom za ducha prawdziwej gościnności, jakiego przejawiali. Wzbogaciło to nasze życie rodzinne i choć byłem jeszcze młody, zacząłem coraz bardziej cenić organizację sług Jehowy. Jakże wiele mogą zdziałać rodzice dla umocnienia więzi żarliwej miłości, łączącej dzieci z ogólnoświatową społecznością braci!

PRZEŁAMANIE OPORU WEWNĘTRZNEGO

W okresie dojrzewania stawałem się coraz bardziej nieśmiały i małomówny. Im byłem starszy, tym większe napotykałem trudności w zapoznawaniu się z ludźmi i nawiązywaniu z nimi rozmowy. Nieśmiałość ta pod wieloma względami była poważną przeszkodą, zwłaszcza gdy przyszło dawać wyraz swej wierze głoszeniem dobrej nowiny o Królestwie.

Zaraz po tamtej wojnie światowej moja babcia i mama pierwsze spośród świadków na rzecz Jehowy w Aberdeen zaczęły wyruszać do służby od domu do domu. Razem z rodzeństwem brałem udział w rozpowszechnianiu traktatów, ale prowadzenie rozmów z ludźmi w ich domach — to było dla mnie zupełnie coś innego! Stanowiło prawdziwe wyzwanie. W końcu jednak je podjąłem. Nigdy nie zapomnę niedzielnego popołudnia w listopadzie 1927 roku, kiedy powiedziałem ojcu, że chciałbym mu towarzyszyć w pracy od drzwi do drzwi. Po raz pierwszy ujrzałem wtedy na policzkach ojca łzy; były to łzy radości!

NIESZCZĘŚCIE W RODZINIE DAJE MI DO MYŚLENIA

Miałem 16 lat, gdy wieczorem 25 czerwca 1929 roku zburzony został spokój naszego życia rodzinnego. Po dniu spędzonym w służbie kaznodziejskiej matka i siostra śpieszyły się do domu, by przygotować ojcu kolację. Nagle mamę zahaczył pędzący motocykl, który potem wlókł ją po ulicy prawie 40 metrów. Miała tak poważne rany na głowie, iż nie spodziewano się, aby to przeżyła. A jednak przyszła do siebie dzięki wielomiesięcznej troskliwej opiece ze strony mojej siostry, Louie. Z czasem zaczęła znowu prowadzić w miarę normalne życie. Zmarła w roku 1952.

Pod wpływem tego strasznego zdarzenia dokonało się u mnie coś bardzo istotnego: poważniej spojrzałem na swoje życie i na to, czym je wypełniam. Tego lata zacząłem studiować Biblię znacznie wnikliwiej niż dotychczas — prawda stała się moją własnością. Był to punkt zwrotny w mym życiu, oddałem je bowiem na służbę dla Jehowy. Dopiero jednak po kilku latach miałem sposobność usymbolizować to przez chrzest wodny.

WSTĄPIENIE DO SŁUŻBY PEŁNOCZASOWEJ

Po ukończeniu szkoły w roku 1932 zacząłem się kształcić w zakresie budowy maszyn i elektrotechniki. W Wielkiej Brytanii nie zachęcano wtedy młodych ludzi, tak jak dziś, do podejmowania służby pełnoczasowej, żeby głosić w charakterze pionierów. Mimo to z upływem lat zrozumiałem, gdzie powinienem spożytkować siły swoje — właśnie w służbie pełnoczasowej.

Przypominam sobie wyraźnie, że na początku 1938 roku studiowaliśmy coś, co mi zwróciło uwagę na dobrodziejstwa płynące ze ścisłego związania się z organizacją Jehowy i stosowania się do jej zaleceń. Były to wydania czasopisma Strażnica, poświęcone dziejom Jonasza. Omówiono w nich jego przeżycia spowodowane ucieczką przed przydziałem służby. Wziąłem sobie tę lekcję mocno do serca i postanowiłem, że nigdy nie odmówię żadnego zadania, zleconego mi przez organizację Jehowy. Nie zdawałem sobie wówczas jeszcze sprawy, ile czekało mnie teokratycznych obowiązków mających poddać próbie to postanowienie.

Modliłem się o kierownictwo i otrzymałem odpowiedź w postaci nieoczekiwanego listu z biura oddziału Towarzystwa w Londynie. Pytano mnie, czy nie chciałbym zostać członkiem rodziny Betel. Chętnie skorzystałem ze sposobności wejścia przez szeroko otwarte drzwi, które wiodły do większych przywilejów służby. Tym sposobem w kwietniu 1939 roku zacząłem pracować u boku Harolda Kinga, który później pełnił służbę misjonarską w Chinach i za tę działalność spędził tam wiele lat w więzieniu. Zajmowaliśmy się montażem urządzeń odtwarzających oraz przenośnych gramofonów używanych do przedstawiania w mieszkaniach ludzi kazań nagranych na płyty.

Wyobrażaliśmy sobie z Haroldem ludzi wszelkiego pokroju, którzy być może wysłuchają orędzia Królestwa dzięki użyciu sporządzanego przez nas sprzętu. Pomogło mi to nigdy nie tracić z oczu ostatecznego celu naszej pracy. Od tamtej pory usilnie starałem się tak właśnie podchodzić do każdego zadania otrzymanego w Betel. Dzięki temu praca sprawiała mi prawdziwą radość i w połączeniu z dziełem świadczenia o Królestwie zawsze miała sens.

PRZYWILEJE SŁUŻBY

Wkrótce po przybyciu do londyńskiego Betel zostałem mianowany sługą grupy (tacy bracia są teraz nazywani nadzorcami przewodniczącymi), a zbór ów liczył sporo ponad 200 głosicieli. Poprzednio nadzorowałem zbór zaledwie dziesięcioosobowy! Następnie powierzono mi kierowanie działem nagłośnienia na wspaniałym ogólnokrajowym zgromadzeniu, jakie się odbyło w roku 1941 w Leicester, mimo iż do owego czasu nie miałem w tej dziedzinie zbyt dużego doświadczenia.

Później przydzielono mnie do pracy w charakterze podróżującego sługi dla braci, zwanego dziś nadzorcą obwodu. Kiedy w styczniu 1943 roku zapoczątkowano tę działalność, w Wielkiej Brytanii było zaledwie sześciu takich sług. Zostałem skierowany do tego zaledwie na miesiąc, a tymczasem odwiedzanie zborów zakończyłem dopiero po upływie z górą trzech lat. Podczas tych samych trudnych lat drugiej wojny światowej nadzorowałem — po raz pierwszy w życiu — trzy wielkie zgromadzenia.

Praca nadzorcy podróżującego wyglądała w tamtych czasach zupełnie inaczej niż dziś. Stale byliśmy w ruchu, a poruszanie się po Wielkiej Brytanii w warunkach wojennych było niekiedy bardzo trudne. Nieraz musiałem sięgnąć po rower, by pokonać część drogi między zborami. Zamiast obsłużyć jeden zbór tygodniowo, jak to obecnie robią nadzorcy podróżujący, musieliśmy — gdy zbory były małe — odwiedzić ich aż sześć!

A oto mój ówczesny typowy plan dnia: Pobudka o 5.30; po śniadaniu przejazd do następnego zboru, aby o godzinie 8 rozpocząć sprawdzanie zapisków zborowych. Popołudnie spędzało się zwykle w służbie polowej, a wieczorem odbywało się jednogodzinne spotkanie z wszystkimi sługami w zborze, później zaś przychodziła kolej na wygłoszenie przemówienia do całego zboru. Rzadko kładłem się spać przed godziną 23, a gdy jeszcze tego samego wieczora pisałem sprawozdanie z dnia spędzonego w zborze, następowało to znacznie później. Poniedziałki były zarezerwowane na uzupełnianie sprawozdań z minionego tygodnia, na studium osobiste i na rozmaite przygotowania do następnego tygodnia służby.

Może powiesz, że to bardzo wypełniony plan tygodnia. Istotnie, ale jakże miłą nagrodę stanowiła świadomość, że byliśmy pokrzepieniem dla braci w owych latach wojennych, gdy nie zawsze możliwy był jednakowo bliski kontakt z organizacją! Odczuwaliśmy głęboką satysfakcję z dopomagania zborom, aby „utwierdzały się w wierze” (Dzieje 16:5).

POWRÓT DO SŁUŻBY W BETEL

W kwietniu 1946 roku poproszono mnie, bym wrócił do służby w Betel. Uczyniłem to z radością, choć byłem świadomy faktu, że właśnie te trzy i pół roku spędzone w służbie terenowej ogromnie wzbogaciły moje życie pod względem duchowym. Organizacja znaczyła teraz dla mnie więcej i czułem się, jak gdybym zrobił to, co jest opisane w Psalmie 48:13, 14: „Przejdźcie po Syjonie, obejdźcie go wkoło, policzcie jego wieżyce (...), przebiegnijcie jego warownie” (Wójcik). Dzięki temu, że więcej poruszałem się pośród ludu Bożego, wzmogła się moja miłość do „całej społeczności braci” (1 Piotra 2:17).

Kiedy wróciłem do Betel, powierzono mi przywilej doglądania większości prac drukarskich wykonywanych w naszym zakładzie londyńskim; później objęło to również sporządzanie matryc płytowych. Następnie we wrześniu 1977 roku spotkał mnie wyjątkowy zaszczyt wejścia w skład Ciała Kierowniczego Świadków Jehowy z siedzibą w Brooklynie, dzielnicy Nowego Jorku.

Muszę przyznać, że czasem miałem ochotę uchylić się od niektórych zleconych mi trudniejszych zadań. Wtedy jednak przypominałem sobie Jonasza i błąd, jaki popełnił, oraz powtarzałem sobie wspaniałą obietnicę zawartą w Psalmie 55:22: „Przerzuć swe brzemię wprost na Jehowę, a On sam cię podtrzyma. Nigdy nie pozwoli, aby się chwiał sprawiedliwy”. Jakże szczerą prawdą okazały się w moim życiu powyższe słowa!

Jehowa nigdy nie żąda od nas czegoś, o czym wie, że przerastałoby to nasze możliwości. Prawdą jest jednak i to, że tylko wsparci Jego mocą potrafimy zrobić wszystko, czego od nas oczekuje. I jeszcze jedno: jeśli naprawdę miłujesz braci, którzy z tobą współpracują, to oni będą dodawać ci otuchy i wspomogą cię, działając „ramię przy ramieniu”, żeby ci ulżyć w dźwiganiu brzemienia wyznaczonego zadania (Sof. 3:9).

CENNE WIĘZI

Naturalnie zawsze tak bywa, że z pewnymi chrześcijanami człowiek czuje się szczególnie blisko związany. Do braci takich w moim wypadku należał Alfred Pryce Hughes, zmarły w 1978 roku. Jego życiorys ukazał się w Strażnicy (polskiej) w roku 1964. Przez wiele lat pracował jako sługa oddziału, a później jako członek komitetu oddziału. Bracia w Wielkiej Brytanii bardzo lubili go za wielki szacunek dla organizacji Jehowy i lojalność wobec niej oraz za miłość do wszystkich braci. Osobną sprawą było jego zamiłowanie do służby polowej. Dawał mu wyraz niezmiennie przez całe życie, niezależnie od tego, jakie obowiązki spoczywały na jego barkach. Praca u boku takich wiernych braci jak Pryce miała dla mnie ogromne znaczenie; utwierdziła mnie w postanowieniu, by nigdy nie odstępować od organizacji Jehowy i pozostawać aktywnym w służbie.

Dnia 29 października 1960 roku wstąpiłem w szczególnie bliski związek z długoletnią gorliwą pionierką i misjonarką, absolwentką 11 klasy Szkoły Gilead, pełniącą wówczas służbę w Irlandii. Tego dnia ożeniłem się z Mildred Willett, która od tamtej pory wiernie wspiera mnie, pracując w Betel.

Matka Mildred przed swą śmiercią w 1965 roku poradziła córce, by nigdy nie była „zazdrosna o Jehowę”. Mildred zawsze pamięta słowa matki i dzięki temu ustrzegła się popadnięcia w niezadowolenie, gdy częstokroć musiałem pracować po godzinach. Bardzo mi to pomogło wywiązać się należycie z wszelkich przydzielonych mi niekiedy dodatkowych zadań. Oboje cieszyliśmy się zwłaszcza z wielu wspaniałych wspólnych przeżyć w pracy polowej.

Na przykład pewne młode małżeństwo, z którym studiowaliśmy Biblię, robiło szybkie postępy z myślą o oddaniu się Bogu i chrzcie, regularnie też już uczestniczyło w służbie. Jacy byliśmy uradowani! Tymczasem nieoczekiwanie, bez widocznego powodu, ludzie ci odsunęli się od zboru. Razem z Mildred przeżywaliśmy rozczarowanie i stale zastanawialiśmy się nad tym, jaki błąd popełniliśmy w ich wychowywaniu. Wiele razy błagaliśmy Jehowę, by zechciał jeszcze otworzyć ich serca i pozwolił im okazać miłość do prawdy. Czy potraficie sobie wyobrazić nasze szczęście, gdy jakieś dziesięć lat później otrzymaliśmy od nich list, w którym nas powiadomili, że znowu biorą czynny udział w służbie, a w ich domu odbywa się zborowe studium książki?

Mąż imieniem Will napisał: „Chciałbym Wam podziękować za wszelką pomoc oraz za serdeczną troskę o nas (...). Odpadłem z własnej winy; serce moje nie było odpowiednio usposobione (...). Odczuwamy wielką radość z powrotu do organizacji Jehowy (...). Piszę do Was dzisiejszego wieczora, pobudzany miłymi wspomnieniami; oby Jehowa w dalszym ciągu błogosławił Wam w służbie, jaką pełnicie dla Niego”.

W innym liście pewna matka tak napisała o swym synu, imieniem Mike: „Jakże się cieszę, że aniołowie posadzili go przy Was”. Co miała na myśli? Otóż przyszedł on na zgromadzenie razem z matką i młodszym bratem, ale nie był szczerze zainteresowany prawdą. Mildred zauważyła siedzącego osobno chłopca i zaczęła z nim rozmawiać. Potem oboje zaprosiliśmy go, żeby przyszedł ze swym bratem do londyńskiego Betel, aby zobaczyć, jak my pracujemy.

Po pewnym czasie Mike rzeczywiście przyszedł, a to, co zobaczył, na tyle rozbudziło jego zainteresowanie, że zgodził się na studium biblijne. Z jakim skutkiem? Jest teraz starszym w zborze, a jego żona i dwaj synowie aktywnie udzielają się w służbie. Jakiś czas temu żona Mike’a napisała: „Często wspomina o tym, jak poznał Was oboje (...). Wasza życzliwość i troska o niego zrobiła wtedy na nim duże wrażenie”.

Kiedy z żoną otrzymujemy wyrazy doceniania od takich osób, jak Will czy Mike, którym mieliśmy przywilej pomagać, nasze serca są wręcz przepełnione wdzięcznością wobec Jehowy! Jakąż wspaniałą nagrodą są takie żywe „listy polecające”! A takie radości też zawdzięczamy ścisłemu trzymaniu się organizacji Jehowy (2 Kor. 3:1-3).

SŁUŻBA W BIURZE GŁÓWNYM

„Naród sam w sobie” — tak wydawca gazety ukazującej się w dzielnicy Brooklyn Heights określił wielką rodzinę ponad 3500 Świadków Jehowy mieszkających w bruklińskim biurze głównym i na Farmach Strażnicy, oddalonych o jakieś 160 kilometrów od miasta Nowy Jork. Pomazańcy Jehowy są w Jego oczach naprawdę duchowym narodem! Poza tym liczne rzesze ludzi z wielu narodów świata podchodzą do tego grona i mówią: „Chcemy iść z wami, bo słyszymy, że z wami jest Bóg” (Zach. 8:23; 1 Piotra 2:9).

Czy możecie sobie wyobrazić, jaki zachwyt wzbudziło w nas stanie się trwałą cząstką tej wielkiej rodziny Betel? Mogę powiedzieć bez wahania, że ostatnie osiem lat mego życia były zdecydowanie najbardziej znaczące w całej mojej działalności teokratycznej. Tutaj, w bruklińskim Betel, wyczuwa się tętno życia widzialnej organizacji Jehowy; tutaj przygotowuje się pokarm duchowy, a następnie rozsyła na cztery strony świata; tu widzi się kierownictwo ducha Jehowy w podejmowaniu decyzji o doniosłym znaczeniu; tu wreszcie bardziej niż gdziekolwiek indziej odczuwa się błogosławieństwo Jehowy spoczywające na działalności świadczenia o Królestwie i pozyskiwania uczniów. Wszystkie te zdobyte ostatnio doświadczenia i zebrane wrażenia w jeszcze większym stopniu pobudzają mnie do tego, by trzymać się mocno ludu Jehowy.

Opowiedziałem tylko kilka z moich przeżyć, ale i to chyba wystarczy, by zrozumieć, dlaczego tamtego pięknego, czerwcowego poranka, gdy mój samolot w końcu wylądował na lotnisku w Aberdeen, odczuwałem taką wdzięczność wobec Jehowy za to, że wciąż należę do naszej związanej miłością, ogólnoświatowej społeczności braci. W czasie przelotu wspominałem lata spędzone w prawdzie, a to ponownie przypomniało mi, ile korzyści przynosi przerzucenie od czasu do czasu w pamięci licznych błogosławieństw otrzymanych z ręki Jehowy (Ps. 40:6, Biblia Tysiąclecia, wyd. II).

Z powitaniem czekała już na mnie moja siostra Louie — wciąż wierna, gorliwa i lojalna po upływie ponad 60 lat pełnionej z oddaniem służby dla Jehowy. Podziękowałem Stwórcy za to jeszcze jedno dobrodziejstwo, bo czyż apostoł Paweł nie powiada, że właśnie wierności Jehowa oczekuje od wszystkich swoich „szafarzy”? (1 Kor. 4:2, BT). Jakąż zachętą może być dla innych członków rodziny każdy, kto dochowuje wierności!

Mojżesz modlił się swego czasu: „Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy osiągnęli mądrość serca” (Ps. 90:12, BT). W miarę tego, jak mnie i Mildred przybywa lat, coraz bardziej doceniamy potrzebę nieustannego polegania na mądrości Jehowy, aby korzystać ze swego życia w sposób świadczący o miłości do Boga i naszych braci. Jehowa życzliwie ukazuje nam odpowiednie sposoby, jeśli pozostajemy ściśle związani z Jego organizacją.

[Ilustracja na stronie 25]

John Barr (z przodu po lewej) około roku 1930 z siostrą, bratem i rodzicami

[Ilustracja na stronie 27]

John Barr dzisiaj, z żoną Mildred

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij