BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • g98 22.10 ss. 20-25
  • ‛Żyjemy już nie dla siebie’

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • ‛Żyjemy już nie dla siebie’
  • Przebudźcie się! — 1998
  • Śródtytuły
  • Podobne artykuły
  • Przełomowa decyzja
  • Służba w Afryce
  • Nacjonalizm przybiera na sile
  • W śmiertelnym niebezpieczeństwie
  • Więzieni za wiarę
  • Następne przydziały służby
  • Znowu w domu!
  • Pozwalałem, żeby Jehowa ‛prostował moje ścieżki’
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy (wydanie do studium) — 2022
  • List od braci
    Nasza Służba Królestwa — 1976
  • Jehowa zawsze się o nas troszczy
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 2003
  • Zaznawanie błogosławieństw ‛w porze sprzyjającej i uciążliwej’
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 2015
Zobacz więcej
Przebudźcie się! — 1998
g98 22.10 ss. 20-25

‛Żyjemy już nie dla siebie’

OPOWIADA JACK JOHANSSON

Malawijski żołnierz kazał mi stanąć na brzegu rzeki w snopie światła padającego z reflektorów landrowera. Kiedy podniósł karabin do ramienia, Lloyd Likhwide rzucił się w stronę rzeki, zasłonił mnie swym ciałem i zaczął błagać: „Mnie zastrzel! Mnie zamiast niego! Ten cudzoziemiec nic złego nie zrobił!” Dlaczego jakiś Afrykanin był gotów oddać życie za mnie, Europejczyka? Może najpierw wyjaśnię, jak prawie 40 lat temu zostałem misjonarzem w Afryce.

W ROKU 1942, kiedy miałem zaledwie dziewięć lat, zmarła moja matka, zostawiając ojca z pięciorgiem dzieci. Ja byłem najmłodszy. Cztery miesiące później tato, jeden z pierwszych Świadków Jehowy w Finlandii, utonął na skutek nieszczęśliwego wypadku. Zaopiekowała się nami najstarsza siostra, Maja. Udało nam się pozostać na rodzinnym gospodarstwie. Maja objęła również przewodnictwo w sprawach duchowych, a po roku od śmierci ojca ona i jeden z braci ochrzcili się w wodzie na znak swego oddania się Jehowie Bogu. W następnym roku ja też zostałem ochrzczony — miałem wtedy 11 lat.

Przełomowa decyzja

W roku 1951, po ukończeniu szkoły handlowej, zacząłem pracować w fińskich Zakładach Samochodowych Forda. Sześć miesięcy później pewien mądry nadzorca podróżujący Świadków Jehowy zaskoczył mnie swą propozycją: chciał, żebym na większym zgromadzeniu wygłosił przemówienie o błogosławieństwach służby pionierskiej, czyli pełnoczasowej służby kaznodziejskiej. Wprawił mnie tym w zakłopotanie, gdyż mając pełnoczasowe świeckie zajęcie, nie wierzyłem, że uda mi się z całym przekonaniem mówić na ten temat. Modliłem się więc w tej sprawie do Jehowy. Uświadomiłem sobie, że chrześcijanie nie powinni już ‛żyć dla samych siebie, lecz dla tego, który za nich umarł’, toteż postanowiłem zmienić hierarchię wartości i podjąć służbę pionierską (2 Koryntian 5:15).

Mój przełożony obiecał podwoić mi pensję, jeśli tylko pozostanę w zakładzie. Ale gdy się zorientował, że nie zmienię decyzji, powiedział: „Dokonał pan słusznego wyboru. Ja całe życie spędziłem w tym biurze, ale czy dużo pomogłem przez to drugim?” Tak oto w maju 1952 roku zostałem pionierem. Parę tygodni później mogłem z całym przekonaniem wygłosić wspomniane przemówienie o służbie pionierskiej.

Po kilku miesiącach tej służby skazano mnie za chrześcijańską neutralność na pół roku pozbawienia wolności, a potem powtórnie uwięziono na dalsze osiem miesięcy wraz z innymi młodymi Świadkami na wyspie Hästö Busö w Zatoce Fińskiej. Nazwaliśmy to miejsce „Małym Gileadem”, ponieważ zorganizowaliśmy sobie tutaj intensywne szkolenie biblijne. Moim celem były jednak studia w prawdziwym „Gileadzie”, czyli Biblijnej Szkole Strażnicy — Gilead w South Lansing w stanie Nowy Jork.

Przebywając jeszcze w więzieniu na wyspie, dostałem z biura oddziału Towarzystwa Strażnica list zapraszający mnie do podjęcia służby w charakterze nadzorcy podróżującego. Proponowano mi, bym po wyjściu na wolność zaczął odwiedzać zbory w szwedzkojęzycznej części Finlandii. Miałem dopiero 20 lat i zdawałem sobie sprawę, że brak mi odpowiedniego przygotowania, ale zaufałem Jehowie (Filipian 4:13). Bracia ze zborów, w których później pracowałem, okazali się naprawdę wspaniali — nigdy mnie nie lekceważyli, choć byłem „tylko chłopcem” (Jeremiasza 1:7).

W następnym roku podczas wizyty w pewnym zborze poznałem Lindę z USA, która w Finlandii spędzała wakacje. Po powrocie do Stanów zrobiła szybkie postępy duchowe i wkrótce została ochrzczona. W czerwcu 1957 roku pobraliśmy się. Potem zaproszono nas do 32 klasy Szkoły Gilead. Naukę rozpoczęliśmy we wrześniu 1958 roku. Po jej ukończeniu w lutym następnego roku zostaliśmy skierowani na południe Afryki — do Niasy, obecnie Malawi.

Służba w Afryce

Bardzo lubiliśmy publiczną służbę kaznodziejską z afrykańskimi braćmi, których w Niasie było wtedy 14 000. Czasami podróżowaliśmy landrowerem, wioząc ze sobą podstawowe wyposażenie. Odwiedzaliśmy wsie, gdzie nigdy dotąd nie widziano białego człowieka, i zawsze spotykaliśmy się z miłym przyjęciem. Kiedy się zjawialiśmy, wszyscy wychodzili z domów, żeby nas zobaczyć. Po grzecznym przywitaniu się siadali i zastygali w milczeniu, pilnie się nam przyglądając.

Często życzliwi wieśniacy specjalnie dla nas budowali szałas — z gliny bądź z trawy słoniowej — na tyle duży, by zmieściło się łóżko. Nocą wokół szałasu biegały hieny, wyjąc przeraźliwie tuż przy naszych głowach. Ale wkrótce Świadków Jehowy w Niasie miało spotkać coś groźniejszego niż ataki dzikich zwierząt.

Nacjonalizm przybiera na sile

W całej Afryce nasilały się dążenia niepodległościowe. W Niasie od każdego obywatela oczekiwano przyłączenia się do jedynej krajowej partii. Nasza neutralność stała się nagle palącą kwestią polityczną. Zajmowałem się wtedy pracami biurowymi pod nieobecność nadzorcy biura oddziału Malcolma Vigo. Poprosiłem o spotkanie z ówczesnym premierem Niasy, doktorem Hastingsem Kamuzu Bandą. Poszedłem do niego w towarzystwie dwóch innych chrześcijańskich starszych. Wyjaśniliśmy mu nasze neutralne stanowisko i rozstaliśmy się z nim w przyjaznej atmosferze. Niemniej około miesiąca później, w lutym 1964 roku, rozwścieczony tłum zakłuł na śmierć naszego brata Elatona Mwachandego — stał się on pierwszą ofiarą prześladowań. Pozostali Świadkowie z jego wsi musieli ratować się ucieczką.

Wysłaliśmy do doktora Bandy telegram, apelując, by użył swego autorytetu i położył kres takim aktom przemocy. Wkrótce dostałem wezwanie z sekretariatu premiera. Udałem się więc tam razem z innym misjonarzem, Haroldem Guyem, oraz naszym miejscowym współwyznawcą, Alexandrem Mafambaną. Na audiencji byli obecni dwaj ministrowie.

Kiedy tylko usiedliśmy, doktor Banda wziął telegram i zaczął bez słowa wymachiwać nim nad głową. W końcu przerwał milczenie pytaniem: „Panie Johansson, co właściwie chciał pan osiągnąć przez ten telegram?” Wyjaśniliśmy mu ponownie, na czym polega nasza neutralność polityczna, po czym dodałem: „Teraz, po zamordowaniu Elatona Mwachandego, jest pan jedynym człowiekiem, który może nam pomóc”. Wyraźnie mu to schlebiło i trochę się uspokoił.

Jeden z towarzyszących nam ministrów oświadczył wtedy, że w pewnej dalekiej wsi Świadkowie nie chcą współpracować z miejscowymi władzami. Drugi twierdził, iż Świadkowie z innej odległej wsi wypowiadali się lekceważąco o doktorze Bandzie. Nie potrafili jednak podać nazwiska ani jednej osoby, która tak postąpiła. Wyjaśniliśmy, że Świadkowie Jehowy są pouczani, aby zawsze odnosić się do władz z szacunkiem. Niestety, nasze próby sprostowania błędnych wyobrażeń doktora Bandy i jego ministrów się nie powiodły.

W śmiertelnym niebezpieczeństwie

W 1964 roku Niasa uzyskała niepodległość, a później stała się Republiką Malawi. Staraliśmy się normalnie kontynuować dzieło głoszenia, ale nacisk wciąż się nasilał. W tym czasie od Świadków z południa dotarła telefonicznie wiadomość, że wybuchło tam powstanie. Uznaliśmy za konieczne, by ktoś udał się na miejsce i rozeznał w sytuacji braci oraz wsparł ich moralnie. Już nieraz wyprawiałem się samodzielnie do buszu, a Linda odważnie się na to zgadzała, teraz jednak błagała, żebym zabrał ze sobą tutejszego młodego brata, Lloyda Likhwide’a. W końcu uległem, pomyślałem bowiem: jeśli to ją uspokoi, niech tak będzie.

Powiedziano nam, że musimy przed godziną policyjną, czyli szóstą po południu, przeprawić się promem przez rzekę. Bardzo się śpieszyliśmy, by zdążyć na czas, okazało się to jednak niemożliwe ze względu na fatalny stan dróg. Później się dowiedzieliśmy, że wydano rozkaz strzelania do każdego napotkanego po godzinie szóstej po naszej stronie rzeki. Kiedy zbliżyliśmy się do przystani, stwierdziliśmy, że prom przepłynął już na drugi brzeg. Brat Likhwide zaczął wołać, żeby zawrócono i zabrano nas. Prom rzeczywiście podpłynął, ale znajdujący się na nim żołnierz krzyknął: „Muszę zastrzelić tego białego!”

Najpierw pomyślałem, że chce mnie tylko nastraszyć, ale kiedy prom był już blisko, żołnierz kazał mi stanąć w świetle reflektorów samochodu. To właśnie wtedy mój afrykański przyjaciel rzucił się pomiędzy nas, prosząc, żeby to jego zastrzelić zamiast mnie. Żołnierza wzruszyła chyba ta gotowość poświęcenia za mnie życia i opuścił karabin. Przypomniały mi się słowa Jezusa: „Nikt nie ma miłości większej niż ta, gdy ktoś daje swą duszę za swoich przyjaciół” (Jana 15:13). Jakże się cieszyłem, że posłuchałem Lindy i wziąłem ze sobą tego drogiego brata!

Nazajutrz drogę powrotną do Blantyre zablokowali młodzi ludzie, którzy żądali od brata Likhwide’a okazania legitymacji partyjnej. Można było zrobić tylko jedno — wydostać się z tłumu, i to jak najszybciej! Nie namyślając się długo, uruchomiłem samochód i błyskawicznie ruszyłem, wywołując ogólne zaskoczenie, dzięki czemu udało nam się uciec. Gdyby brat Likhwide dostał się w ręce tych ludzi, prawdopodobnie poniósłby śmierć. Dotarliśmy do biura oddziału roztrzęsieni, ale wdzięczni Jehowie, że nas ochronił.

Więzieni za wiarę

Oficjalny zakaz naszej działalności w Malawi wydano w październiku 1967 roku. Było tam wówczas około 18 000 Świadków Jehowy. Dwa tygodnie później dowiedzieliśmy się, że w stołecznym Lilongwe, odległym o 300 kilometrów, uwięziono 3000 braci. Postanowiliśmy jeszcze tej samej nocy udać się tam, choćby po to, by wesprzeć ich moralnie. Załadowaliśmy na landrower publikacje Towarzystwa Strażnica i z pomocą Jehowy przejechaliśmy nie kontrolowani przez liczne posterunki drogowe. W mijanych po drodze zborach zostawialiśmy kartony z tak wówczas potrzebnym pokarmem duchowym.

Rano poszliśmy do więzienia. Cóż za okropny widok nas czekał! Całą noc padało, a naszych chrześcijańskich braci i siostry przetrzymywano w ogrodzeniu pod gołym niebem. Byli przemoknięci do nitki, niektórzy próbowali suszyć koce na płocie. Przez ten płot udało nam się z paroma trochę porozmawiać.

Ich proces odbył się o godzinie dwunastej w południe. W charakterze świadków przesłuchano sporo naszych rzekomych współwyznawców. Próbowaliśmy nawiązać z nimi kontakt wzrokowy, lecz ich twarze pozostawały bez wyrazu. Ku naszej rozpaczy wszyscy wyparli się swej wiary! Dowiedziałem się jednak, że miejscowi bracia żadnego z nich nie znali. Najwidoczniej posłużono się podstępem, żeby złamać ducha prawdziwych Świadków Jehowy.

Wówczas też dowiedzieliśmy się, że musimy opuścić kraj. Misjonarzom dano na to 24 godziny, nasze biuro oddziału w Blantyre zajęto. Kiedy wróciliśmy do domu, a bramę otworzył oficer policji, zrobiło nam się bardzo przykro. Nazajutrz po południu przyszedł policjant — aresztował nas i odwiózł na lotnisko, choć uczynił to z pewnym żalem.

Tak oto 8 listopada 1967 roku opuściliśmy Malawi, świadomi, że tutejszych braci czeka próba ogniowa. Na myśl o tym serce pękało nam z bólu. Wielu oddało później życie, setki zniosło straszliwe tortury, a tysiące utraciło posady, domy i inne dobra. A jednak prawie wszyscy zachowali prawość.

Następne przydziały służby

Pomimo tylu przeciwności nigdy nie myśleliśmy o rezygnacji ze służby misjonarskiej. Zgodziliśmy się podjąć nowe zadanie — tym razem w Kenii, kraju kontrastów zarówno pod względem krajobrazu, jak i mieszkańców. Lindę fascynowali Masajowie. Wtedy jeszcze nie było wśród nich Świadków Jehowy. Ale Linda poznała Masajkę imieniem Dorcas i zaczęła z nią studiować Biblię.

Dorcas wiedziała, że jeśli chce się cieszyć uznaniem Bożym, musi zalegalizować swój związek małżeński. Nie zgodził się na to ojciec jej dwojga dzieci, więc postanowiła utrzymywać je samodzielnie. Człowiek ten wprost nie znosił Świadków Jehowy, nie mógł się jednak pogodzić z utratą rodziny. W końcu pod wpływem nalegań Dorcas zdecydował się studiować Biblię ze Świadkami. Uporządkował swe życie, przyłączył się do organizacji Jehowy i poślubił Dorcas. Teraz on i jego starszy syn usługują zborowi jako nadzorcy, a Dorcas pełni służbę pionierską.

W 1973 roku Kenia nieoczekiwanie wprowadziła zakaz działalności Świadków Jehowy, więc także stamtąd musieliśmy wyjechać. Zaledwie po kilku miesiącach zakaz ten uchylono, ale w tym czasie zdążyliśmy podjąć służbę na trzecim już przydzielonym nam terenie — w Kongu (Brazzaville). Pracowaliśmy tam od kwietnia 1974 roku. Niespełna trzy lata później fałszywie oskarżono nas, misjonarzy, o szpiegostwo i zakazano dalszej działalności. Na domiar złego po zabójstwie prezydenta w Brazzaville rozgorzały walki. Wszystkich misjonarzy skierowano do innych krajów, ale nas proszono o pozostanie tam tak długo, jak to będzie możliwe. Przez wiele tygodni kładliśmy się do łóżka nie wiedząc, czy przeżyjemy noc. Ale spaliśmy twardo, ufni w opiekę Jehowy. Chyba właśnie tych kilka miesięcy, kiedy to mieszkaliśmy samotnie w biurze oddziału, było w naszej służbie misjonarskiej okresem najcięższych prób, a zarazem największego ugruntowania się w wierze.

W kwietniu 1977 roku musieliśmy wyjechać z Brazzaville. Potem spotkała nas prawdziwa niespodzianka — zostaliśmy skierowani do Iranu, gdzie należało zorganizować nowe biuro oddziału. Pierwszą przeszkodą do pokonania stało się opanowanie języka perskiego, zwanego farsi. W okresie uczenia się go nasze komentarze na zebraniach zborowych przypominały wypowiedzi małych dzieci. W roku 1978 wybuchła w Iranie rewolucja. W czasie najgwałtowniejszych walk pozostawaliśmy na miejscu, ale w lipcu 1980 roku władze zmusiły wszystkich misjonarzy do opuszczenia kraju.

I znów udaliśmy się w głąb Afryki, gdyż piątym terenem, na który nas skierowano, był Zair, obecnie Demokratyczna Republika Konga. Spędziliśmy tam 15 lat, choć przez jakiś czas naszą działalność także krępował zakaz. Kiedy przyjechaliśmy, w Zairze działało 22 000 Świadków, a teraz jest ich przeszło 100 000!

Znowu w domu!

Dnia 12 sierpnia 1993 roku uchylono zakaz działalności Świadków Jehowy w Malawi. Dwa lata później powtórnie wysłano mnie z Lindą do tego pięknego, przyjaznego kraju, nazywanego niekiedy Gorącym Sercem Afryki, w którym to stawialiśmy pierwsze kroki w służbie misjonarskiej. Cieszymy się, że od stycznia 1996 roku możemy pracować wśród pogodnych, pokojowo usposobionych Malawijczyków. Cenimy sobie ponowny zaszczyt usługiwania tu naszym wiernym współwyznawcom, z których niejeden zniósł trzy dziesięciolecia prześladowań. Ci afrykańscy bracia swą postawą krzepili wiarę innych. Kochamy ich. W ich życiu potwierdziły się słowa Pawła: „Do królestwa Bożego musimy wejść przez wiele ucisków” (Dzieje 14:22). Dzisiaj malawijscy Świadkowie Jehowy, których jest już blisko 41 000, mogą bez przeszkód głosić dobrą nowinę i organizować duże zgromadzenia.

Ceniliśmy każdy z dotychczasowych przydziałów służby. Przekonaliśmy się z Lindą, że każde przeżycie, nawet najtrudniejsze, może nas wydoskonalić, jeśli tylko będziemy trwać w „radości z Jehowy” (Nehemiasza 8:10). Kiedy rozpoczynaliśmy pracę na nowym terenie, niełatwo było mi się przestawić. Ale pomagała mi w tym Linda, która dzięki swej umiejętności przystosowywania się do nowych warunków, a zwłaszcza dzięki silnej wierze w Jehowę, okazała się naprawdę „dobrą żoną” (Przysłów 18:22).

Jakże szczęśliwe i pełne wrażeń było nasze życie! Brak nam słów, by podziękować Jehowie za troskliwość, którą nas otoczył (Rzymian 8:31). Minęło już ponad 40 lat od mojego przemówienia o błogosławieństwach służby pełnoczasowej. Cieszymy się, że ‛wypróbowaliśmy Jehowę i skosztowaliśmy Jego dobroci’ (Psalm 34:8; Malachiasza 3:10). Jesteśmy szczerze przeświadczeni, że najlepszą drogę życiową obierają ci, którzy ‛nie żyją już dla samych siebie’.

[Mapa i ilustracja na stronie 24]

[Patrz publikacja]

Kraje, w których pracowaliśmy

Iran

Kongo

Demokratyczna Republika Konga

Kenia

Malawi

[Ilustracja na stronie 21]

W drodze z Kapsztadu do Malawi

[Ilustracja na stronie 23]

Aresztowani i wydaleni z Malawi

[Ilustracja na stronie 25]

Masajka Dorcas z mężem

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij