BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • w63/5 ss. 9-12
  • Miłość do prawdy

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Miłość do prawdy
  • Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1963
  • Śródtytuły
  • Podobne artykuły
  • PRAWDA PUKA DO MOICH DRZWI
  • MIŁOŚĆ DO PRAWDY PRZEZWYCIĘŻA PRZESZKODY
  • REAKCJA NA NASZE POSTANOWIENIE
  • BURZA W ZAKŁADZIE
  • MIĘDZYNARODOWY KONGRES W 1936 ROKU
  • MIŁOŚĆ DO PRAWDY — BRAMĄ DO SŁUŻBY PIONIERSKIEJ
  • SŁUŻBA PIONIERSKA WE FRANCJI
  • POKONYWAĆ WIĘKSZE TRUDNOŚCI
  • DALSZE PRZYWILEJE SŁUŻBOWE W SZWAJCARII
  • Zmierzając do celu mego życia
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1960
  • Zmierzając do celu mego życia
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1961
  • Naprzód w służbie Jehowy
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1969
  • Prowadzony ścieżkami sprawiedliwości
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1964
Zobacz więcej
Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1963
w63/5 ss. 9-12

Miłość do prawdy

Opowiada Dawid Widenman

CZY nie jest tak, że ludzie, którzy mają naturalną skłonność do prawdy, prędzej są gotowi się nią interesować? Im więcej się w tym kierunku wynakładają, tym więcej rozwijają w sobie miłość dla prawdy biblijnej i pewnego dnia ona całkowicie wyzwala ich z łączności z przemijającym, złym światem. (Jana 8:32) Oczywiście muszą oni czuwać i walczyć o to, aby pozostać w tym szczęśliwym stanie oraz muszą pogłębiać dla niej swój szacunek, dlatego koniecznie muszą karmić i pielęgnować miłość do prawdy. Mnie w każdym bądź razie tak się zdarzyło i kiedy spojrzę na ostatnie 25 lat, to jak gdyby film przesuwał się przed moim duchowym okiem.

W pobliżu starego historycznego miasteczka, ze swoim dumnym zamkiem i 400 mieszkańcami, osiedlił się mój ojciec, który wycofał się z życia handlowego, ażeby w ładnym domku spędzić zmierzch swojego życia. Jako najmłodszy syn, niedawno ożeniony, dzieliłem razem z moją żoną mieszkanie ojca i koszty utrzymania. Nasz przytulny dom, otoczony był ogrodem kwiatowym i warzywnym, małą łąką z drzewami owocowymi, a od wschodu odgraniczony był jasnym, wijącym się strumykiem.

PRAWDA PUKA DO MOICH DRZWI

Pewnego niedzielnego popołudnia, zagłębiony byłem w moim ulubionym zajęciu — pielęgnacji mojego ogródka kwiatowego. Wtedy przystąpił z ulicy pewien mężczyzna do płotu ogrodu i zamienił ze mną parę uprzejmych słów. „Jak tu jest ładnie i spokojnie”, powiedział, „i jak wspaniale to będzie, gdy cała ziemia będzie jak ten ogród i ludzie będą się rozkoszować pięknością stworzenia Jehowy w pokoju, w jedności i niekończącym się szczęściu”. „Pańskie fantastyczne opisanie nie jest złe”, odpowiedziałem, „ale mimo, że to brzmi tak pięknie, wolę mój realistyczny pogląd na świat. Ja lubię prawdę taką, jaką się nam okazuje”. To słowo „prawda” mężczyzna ów szybko podchwycił. Otworzył on „teczkę, wyjął jedną książkę — Biblię i przeczytał mi Jana 17:17. Ja przyjąłem wyjaśnienie jego bez sprzeciwu, gdyż byłem gorliwym protestanckim parafianinem.

W toku rozmowy poruszył on drażliwy punkt: „Pan chyba przyzna”, powiedział: „iż jest tak — co można nawet z kół protestanckich usłyszeć — protestanci prawie całkowicie zaprzestali protestować przeciw niebiblijnym naukom katolickim”. Trochę dotknięty w moich uczuciach, usiłowałem obronić „mój kościół” i niechcący stałem się trochę głośniejszy. Sąsiedzi wychylili z okien głowy i szeptali do siebie. Wreszcie moja żona otworzyła drzwi i zawołała: „Chodźcie proszę do domu, jeżeli już chcecie dyskutować. Nie ma potrzeby, żeby całe sąsiedztwo dowiedziało się o co chodzi.”

Zaskoczeniem dla mnie było to, ze mężczyzna ten, który okazał się „badaczem Pisma” (dzisiaj znany jako świadek Jehowy) był gotów wstąpić. Teraz on zaczął od podstaw. Pokazał mi dużo tekstów biblijnych i objaśnił je. Większość z nich nie była dla mnie znana i z jednej strony przykuły moją uwagę, ale z drugiej strony zwiększyły mój upór, ponieważ my protestanci, mieliśmy Biblię i staraliśmy się żyć według najlepszych możliwości. W końcu wręczył mi czasopismo Złoty Wiek i prosił, abym uważnie przeczytał pewien artykuł, aby przy następnych odwiedzinach powiedzieć, co o tym myślę. Zgodziłem się, ponieważ postanowiłem tę sprawę gruntownie zbadać, aby mu później o tym powiedzieć prawdę.

W 8 dni później ktoś zapukał do drzwi. „Badacz Pisma znowu przyszedł”, meldowała moja żona. Byłem pewny siebie, bo niektóre teksty z trudem zebrałem jako kontrargumenty. Z wielką pewnością siebie, jeżeli nie z triumfem, zacząłem moje dowodzenie biblijne. Badacz Biblii spokojnie mnie wysłuchał i potem wdał się bliżej w omawianie poszczególnych tekstów biblijnych. Miałoż to być naprawdę możliwe, że w powiązaniu zrozumiałem je niewłaściwie? Stawałem się coraz bardziej niespokojny i musiałem nawet potajemnie wycierać pot z czoła. Widocznie zauważył moją kłopotliwą sytuację, bo niespostrzeżenie przeszedł do budującej rozmowy. Pochwalił mnie, że znalazłem czas dla zgłębienia prawdy biblijnej i wykazał jak wartościowym by było ją pojąć i za nią obstawać. Tym razem pozostawił mi Strażnicę i Złoty Wiek.

Odwiedziny prowadzone były w dalszym ciągu, ale już nie tak szybko jedne po drugich, ponieważ ja byłem zajęty kupnem nowego, nowoczesnego domu, który był bliżej mojego miejsca pracy niż ten, w którym wtedy mieszkaliśmy. Z drugiej strony odwiedzałem teraz pilniej kościół, wprawdzie nie z takim duchem jak dawniej. Byłem gotów lepiej zbadać, lepiej obserwować i zestawiać porównania z Biblią, gdyż chciałem w końcu wiedzieć, co rzeczywiście było prawdą. Sam stwierdziłem pewne niezgodności. Skoro mieliśmy przecież „dobrego proboszcza” — co często w dyskusji podkreślałem — dlaczego nie powiedział on nam jasno i wyraźnie co to jest trójca, nieśmiertelna dusza, dlaczego Bóg dopuszcza zło itd. Poza tym badacz Biblii mieszkał w pobliżu proboszcza i przedtem często z nim na te tematy rozmawiał.

Pomimo, że przeprowadzka do nowego większego domu zajęła mi dużo czasu, zaczęła we mnie kiełkować miłość do prawdy. Także przybycie moich teściów nic w tym nie zmieniło. Nawet przyrzekłem mojemu przyjacielowi, badaczowi Biblii, towarzyszyć kiedyś na zebranie. Skromnie wyjaśnił mi, że tylko niewielu zbierze się w pewnej „ładnej piwnicy” w miasteczku. Tak więc pewnego dnia udaliśmy się tam razem. Było to rzeczywiście ładnie urządzone pomieszczenie. Mimowolnie myślałem o katakumbach w Rzymie, które wykorzystywali pierwsi chrześcijanie, chociaż oczywiście w żadnym wypadku nie można było tego pomieszczenia z tamtymi porównać. Ja w każdym razie, przy uwadze obecnych czułem się zaraz jak w domu. Czułem, że tu panuje duch Jehowy, w przeciwnym razie prawdopodobnie zaraz bym zawrócił.

MIŁOŚĆ DO PRAWDY PRZEZWYCIĘŻA PRZESZKODY

Kilka miesięcy później, pewnego pięknego niedzielnego popołudnia, ułożyłem się na leżaku pod wielkim parasolem na tarasie. Czytałem książkę „Pojednanie”. Czy to jest możliwe? — pytałem samego siebie. Czy rzeczywiście Bóg uczynił tak dużo i w sposób tak bezinteresowny dla grzesznych potomków Adama? Czy rzeczywiście posunął się tak dalece, że swojego umiłowanego Syna wysłał na ziemię i ofiarował śmierci, aby przejętym skruchą ludziom otworzyć drogę do pojednania z nim? Tak jest, wytłumaczyłem sobie, rozpatrując rzecz ze wszystkich stron i zgodnie z Pismem. Nie ulega żadnej wątpliwości, Jehowa objawił swoją niewysłowioną miłość do nas i potwierdził to jeszcze wcześniej, zanim my o tym myśleliśmy, lub coś czynili w tym kierunku. A więc jest czas najwyższy, aby zacząć „miłować, bo on nas najpierw umiłował”. (1 Jana 4:19) Albo oddam się Jehowie Bogu całym sercem, albo zerwę nagle i będę dalej żył źle, czy dobrze, według zwyczajów starego świata.

Postanowienie w moim sercu było podjęte. Poprzednie bojaźliwe pytania: co będzie z moim dobrym stanowiskiem, moim nowym domem, moim wielkim pokrewieństwem, moimi związkami itd.? — dzięki wzrastającemu zrozumieniu Biblii i już pogłębionej miłości do prawdy, zastały wyjaśnione. Z Biblią i książką Pojednanie w ręku pospieszyłem do pokoju do mojej żony i wyjaśniłem jej rozpromieniony niektóre główne myśli oraz w końcu powiedziałem: „Jeszcze dzisiaj wypowiadam moje wystąpienie z kościoła protestanckiego.” Oczywiście to oznajmienie było dla niej jak piorun z jasnego nieba, gdyż ona nigdy dotychczas spraw religijnych nie darzyła szczególnym zainteresowaniem. Lecz teraz pytania, które mnie już przedtem zajmowały pojawiły się u niej wszystkie na raz.

Udało mi się ją pocieszyć i przekonać o tym, że będę usiłował teraz jak i przedtem być jej dobry mężem, ponieważ to według Biblii jest moim obowiązkiem. Ku mojej wielkiej radości w następnych tygodniach zadawała mi różne pytania biblijne, które pozwoliły mi poznać, że ona czytała pisma Towarzystwa, a pewnego dnia zapytała nawet: „Czy mogę z tobą pójść na zebranie?” „Nic chętniej jak to!” — było moją odpowiedzią.

REAKCJA NA NASZE POSTANOWIENIE

Po wystąpieniu z kościoła protestanckiego nastąpiło wystąpienie ze związku śpiewaczego, chóru męskiego i klubu rowerzystów, a moja żona wystąpiła z chóru żeńskiego. Teraz powstała burza! Odwiedził nas wiceprezes związku śpiewaków. Uprzejmie, lecz z mocnym zamiarem „przywołania nas do rozsądku”, wygłaszał do mnie koleżeńską mowę. Z pewnością chciał on dobrze. Wyjaśniłem mu, dlaczego uczyniłem ten krok i dlaczego uczyniłem nie pół, ale cały krok. On był zaskoczony. Tego się nie spodziewał. Usiłował ratować sytuację mówiąc: „Właśnie z tymi myślami mógłby pan wywierać budujący wpływ na kolegów.” Lecz jak mógłbym ludzkim urządzeniom przypisywać „cześć”, jak to się wielokrotnie dzieje w pieśniach, które się śpiewa w takich kołach?

Później przybył do mnie mój stary ojciec, który jako weteran był w obu związkach śpiewaczych. Problemy od nowa zostały poruszone i naświetlone ze wszystkich stron. „Wiesz co powiedział do mnie dyrygent? Od kiedy twój Dawid zwariował?” Dałem mu do zrozumienia, że takie i temu podobne prześladowania są nie do uniknięcia. Jezus musiał znacznie więcej wycierpieć. Pomimo, że mój ojciec nie pojął całkowicie sedna prawdy, powiedział w końcu: „To już jest słuszne, co ty czynisz.”

BURZA W ZAKŁADZIE

Następnym był bój szef. Wezwał mnie do siebie do biura. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak wzburzonego: „Gdy dyrektor generalny dowie się, że pan przeszedł do badaczy Biblii, to pan wyleci!” „Być może”, odpowiedziałem, „także i na to się przygotowałem, lecz jestem przekonany, że Jehowa w dalszym ciągu pozwoli mi otrzymywać chleb codzienny”. „Kto da panu chleb? Firma daje panu gażę i chleb!” — rzucił szef. Lecz Jego próby zastraszenia nie przyniosły najmniejszego skutku.

Kilka tygodni później, prawie codziennie miałem służbowo do czynienia z dyrektorem generalnym. Co się stało? Ten pan, przyzwyczajony swoim panującym głosem z góry przesłuchiwać, tego dnia stosował uprzejmość, która mnie zaskoczyła. Pewnego dnia, mój szef przywołał mnie znowu do swojego biura i powitał słowami: „Dyrektor generalny wie o wszystkim i poważa pańskie nastawienie.” Miałem wszelkie podstawy do wdzięczności.

MIĘDZYNARODOWY KONGRES W 1936 ROKU

Ze wzrastającym zrozumieniem prawdy, rosła także radość ze spotkań i ze służby polowej. Okresowe odwiedziny braci z biura Towarzystwa Strażnicy w Bernie, którzy wygłaszali publiczne wykłady, wniosły wiele do pomnożenia naszej radości. Przed międzynarodowym Kongresem, który w roku 1936 miał miejsce w Lucernie, mieliśmy przywilej gościć przejeżdżających pionierów z krajów wschodnich. Młoda, zawsze radosna małżeńska para pionierów Platajs z Jugosławii, mieszkała jakiś czas u nas. Ich radujące serce doświadczenia w służbie Królestwa i ich wierność, bezinteresowne oddanie z jakim służyli Jehowie, wywierały na nas wielkie wrażenie. (Brat Platajs został w międzyczasie za prawdę zamordowany przez terrorystów nazistowskich). W kilka dni później także i my pojechaliśmy na pamiętny Kongres i przy tej okazji usymbolizowaliśmy nasze oddanie, które w naszych sercach już wcześniej podjęliśmy. Liczne aresztowania spowodowane przez nietolerancyjne duchowieństwo katolickie, tu i ówdzie zachodząca walka z władzami miejskimi doprowadziły w końcu do zakazu, daleko i szeroko ogłoszonego publicznie wykładu brata Rutherforda. Wykład musiał się odbyć w zamkniętym kole świadków Jehowy.

Policja zatroszczyła się o to, aby publiczność nie otrzymała dostępu. Plac przed domem Kongresowym zajęty był przez ludzi dobrej woli. Głośników nie wolno było używać. Pomimo to większość ludzi, oburzonych na policyjne poczynania, czekało spokojnie półtorej godziny, aż opuściliśmy budynek i mogliśmy rozmawiać o wywodach mówcy oraz rozdzielać dla nich pisma. Wszystko to nie mogło przytłumić naszej miłości do prawdy. Wręcz odwrotnie, pobudzony przez zachętę, którą otrzymaliśmy na Kongresie oraz przez pionierów, zapytałem moją żonę: „Przypuśćmy, że pewnego dnia będziemy zwolnieni z obowiązków względem teściów, jak myślisz, czy moglibyśmy się potem zdecydować zrezygnować z dobrej posady, opuścić nasz dom i ze wszystkim co posiadamy, poświęcić się służbie? „Dlaczego nie?” odpowiedziała. „Dom i ogród zajmują wiele czasu, który na pewno lepiej mogłabym wykorzystać w służbie kaznodziejskiej.” Samo to stwierdzenie uszczęśliwiło mnie.

MIŁOŚĆ DO PRAWDY — BRAMĄ DO SŁUŻBY PIONIERSKIEJ

Minęło półtora roku. Moja żona i ja pozostaliśmy w naszym domu sami. Mój teść, który już dłuższy czas chorował, zmarł, a teściowa życzyła sobie spędzić pozostałe lata życia u jej owdowiałego brata. Dzieci jeszcze nie posiadaliśmy, nad czym trochę ubolewaliśmy, gdyż lubiliśmy dzieci. Więc co nam jeszcze przeszkadzało wykonać z pomocą Jehowy działalność, która nam się wydawała jako najbardziej wartościowa — służbę pionierską? Bezzwłocznie, lecz starannie i z modlitwą rozważyliśmy za i przeciw naszego teokratycznego zamiaru. I czy mogło być inaczej? Podjęliśmy decyzję!

Podczas podróży służbowej zorientowałem mojego szefa o moich planach. On przysłuchiwał się spokojnie, ale później rzucił na szalę kilka argumentów, które z ludzkiego punktu widzenia już wydawały się uzasadnione. Nasza decyzja jednak opierała się na Słowie Bożym i z pomocą Jego ducha i miłości do prawdy pozostaliśmy niezłomni. Znalazłem kupca na mój dom i umowa kupna podpisana została w godzinach przedpołudniowych dnia naszego odjazdu do Paryża przez Berno.

SŁUŻBA PIONIERSKA WE FRANCJI

Bracia w Paryżu przygotowali nam serdeczne przyjęcie. Towarzystwo przydzieliło nam Departament Haut-Pyrénées i w kilka dni później jechaliśmy do naszego celu z bratem Hausnerem, czeskim pionierem, który do nas się przyłączył. W Tarbes, stolicy Departamentu, mieliśmy spotkać innego pioniera, brata Rieta. Znaleźliśmy tam zaraz skromny, umeblowany pokój. Jaka różnica do naszego czystego, wypielęgnowanego domu! Lecz z tym liczyliśmy się, jak również ze zmianą odżywienia się. Nie tracąc czasu, zaczęliśmy głosić dobrą nowinę i ponieważ mogliśmy mieć większy udział w służbie, przeżywaliśmy teraz o wiele więcej radości niż dawniej.

„Co ci jest kochanie? Jesteś taka niespokojna”, pytałem moją żonę pewnej nocy. „E, nic szczególnego, tylko mnie trochę swędzi”, odpowiedziała. Zapaliłem światło i co widzę: roiło się pełno małych, czerwonych zwierzątek, których jeszcze nigdy nie widzieliśmy. Nie, z tym w naszej niewiedzy nie liczyliśmy się! Oczyściliśmy pościel i cztery nogi naszego podwójnego łóżka wstawiliśmy do naczyń napełnionych naftą. W ten sposób zamierzaliśmy nie dopuścić zwierzątek do naszych ciał. Lecz myliliśmy się! One wspinały ale po ścianie, aż do sufitu i prawdopodobnie przyciągane naszym ciepłym oddechem, spuszczały ale pewnie na nasze łóżko. Brat Riet, który tych małych gości znał już trochę lepiej, znalazł jednak radę: położyć paproć pod materace, tego one nie znoszą! Rzeczywiście, tym przegoniliśmy tych nielubianych gości!

Zaledwie usunęliśmy to małe zło, gdy otrzymałem wezwanie na Prefekturę. Urzędnik przyjął mnie dosyć szorstko słowami: „Pan się przecież zameldował jako turysta, a jako referencje podał Pan znaną na świecie firmę, a teraz okazuje się, że pan rozpowszechnia książki religijne.” „Ja wykonuję tę działalność nie w celach zarobkowych” — odparłem — „lecz wykorzystuję pożytecznie mój wolny czas, ażeby pomagać szczerym ludziom w zrozumieniu pocieszającej prawdy biblijnej”. Musiałem jemu zostawić dwie książki i zostałem tymczasowo zwolniony pod surowym warunkiem przerwania tej działalności. Powiedziano mi jeszcze, że będę znowu wezwany. Także z tym się liczyłem, w każdym razie nie tak szybko. Mieliśmy po tak krótkim czasie zaprzestać naszej służby, a nawet w każdej chwili liczyć się z tym, że możemy być wydaleni z kraju? Wielki smutek zapanował u nas czworga, gdy złożyliśmy to niemiłe sprawozdanie do biura w Paryżu. Szczerze modliliśmy się do Jehowy, ażeby tak pokierował urzędami, żeby zadecydowały na naszą korzyść. Nic się nie działo. Dni mijały a napięcie rosło. Wreszcie przyszedł policjant i wręczył mi znowu wezwanie. Z mieszanymi uczuciami poszedłem do Prefektury, modląc się przedtem do Jehowy o Jego kierownictwo. Przyjął mnie ten sam urzędnik. Jego odmienny wyraz twarzy dodał mi otuchy. Uśmiechając się wręczył mi obie książki, mówiąc: „Może pan na razie w swoim wolnym czasie dalej działać, ale pod jednym warunkiem, że każdego wieczoru wróci pan do Tarbes.” Moje serce triumfowało, a moje nogi w drodze powrotnej były tak lekkie, iż mniemałem, że bardziej lecę niż idę. Wszyscy byliśmy bardzo szczęśliwi i bardzo dziękowaliśmy naszemu Ojcu niebiańskiemu za Jego jawne kierownictwo.

Potem zbieraliśmy wiele radości przy rozsiewaniu boskiej prawdy i przy ponownej pracy byliśmy obficie błogosławieni. Moja żona i ja jesteśmy zgodni co do tego, że to był dotychczas najpiękniejszy czas naszego życia. Nasza miłość do naszego niebiańskiego Ojca i Jego umiłowanego Syna została przez te doświadczenia bardzo wzmocniona.

POKONYWAĆ WIĘKSZE TRUDNOŚCI

Pewnego dnia po opracowaniu jednej sąsiedniej wioski, spotkaliśmy się na otwartym polu, aby spożyć nasz obiad. Był łagodny jesienny dzień. Tu i ówdzie widzieliśmy rolnika jadącego swoim zaprzęgiem na pole. Większość miała przewieszone strzelby, aby można było przy sprzyjającej okazji upolować dzikie kaczki, lub inne zwierzęta. Widzimy jednego młodego rolnika jadącego w naszym kierunku. On ściąga cugle, zatrzymuje się. Zdejmuje strzelbę z ramienia i zeskakuje z wozu. Pada strzał — i mężczyzna pada na ziemię. Słychać histeryczny krzyk kobiety i my wystraszeni spieszymy wraz z innymi rolnikami do miejsca nieszczęścia.

„Czy mogę w czymś pomóc?” — zapytałem. „Tak, proszę wziąć wóz. Tu jest adres lekarza w najbliższym mieście. Proszę go przywieźć szybko jak tylko możliwe. „Moi trzej towarzysze pozostają, a ja pędzę do miasta. Lekarz zabiera spiesznie swoją teczkę i jedzie za mną swoim wozem. Niestety przybywamy za późno.

Dwa dni później, rano o godz. 5-tej puka ktoś niecierpliwie do naszych drzwi. „Otwierać policja. Pan musi niezwłocznie iść ze mną.” Szybko się ubieram i otwieram drzwi. Rzeczywiście stało tam dwóch policjantów i biorą mnie ze sobą na żandarmerię. Musiałem pół godziny czekać i potem przyprowadzono mnie przed oficera policji. „Gdzie Pan się znajdował przedwczoraj o tej i o tej godzinie?” — brzmiało pierwsze pytanie. „Co pan o tej godzinie robił?” — i tak szło dalej, jedno pytanie po drugim, ale im dłużej trwała nasze rozmowa, tym uprzejmiejszy stawał się urzędnik. Po dwudziestu minutach zaprowadzono mnie do innego pokoju, gdzie niespodziewanie spotkałem brata Rieta. Nie trwało 5 minut, gdy zjawił się także brat Hausner, który również był krótko przesłuchany. Wypuszczono nas, nie mówiąc, czy to wydarzenie miało coś wspólnego z tragiczną śmiercią tego rolnika. Prawdopodobnie ktoś nas zadenuncjował, ale nasze zgodne wypowiedzi udaremniły ten plan. Jeszcze nie przypuszczaliśmy jaki pożytek przyniesie nam to bliższe nawiązanie kontaktu z policją.

Od tego czasu na naszym rozległym terenie ciągle wstępowaliśmy najpierw do posterunków policyjnych i oferowaliśmy urzędnikom pisma objaśniające Biblię. W ten sposób chcieliśmy powiedzieć: „Teraz wiecie, że jesteśmy tutaj.” Teraz oni nas znali i dlatego nie reagowali więcej na różne wezwania telefoniczne fanatycznych katolików i ich kapłanów, którzy skarżyli się na naszą działalność.

Godnym uwagi wyjątkiem był tylko ten przypadek, w którym policjanci na polecenie ich mistrza, dokładnie przeszukali mój wóz i wydobyli przy tym małą walizkę i ciężką teczką. „Proszę otworzyć tę walizkę!”, rozkazał wachmistrz. „Ach tak, gramofon!” Ku mojej wielkiej radości musiałem przegrać jemu kilka płyt. Mogliśmy wydać im dobre świadectwo i sprawa była załatwiona.

Pewnego dnia gdy brat Riet i Hausner opuścili nas obejmując nowy teren w Algerii, moja żona i ja pozostaliśmy sami w Tuluzie. Jednak radość w dziele Jehowy nie zmniejszała się, lecz rosła z dnia na dzień, gdyż znajdowaliśmy dużo ludzi dobrej woli. Z niektórymi zaczęliśmy nawet studiować Strażnicę. Jedno starsze małżeństwo przy każdej okazji rozmawiało już ze swoimi znajomymi o prawdzie i dwóch młodych ludzi wstąpiło do służby. Mieliśmy widoki na utworzenie zboru.

Na początku sierpnia 1939 roku pojechaliśmy do Szwajcarii, aby wziąć udział w Konwencji w Zurychu. Prawie wszystkie nasze rzeczy pozostawiliśmy u naszych przyjaciół w Tuluzie i powiedzieliśmy im radośnie „an revoir” („do widzenia”). Od tego czasu nigdy nie zobaczyliśmy się. Zaledwie byliśmy za granicą, gdy ta została zaryglowana zasiekami z drutu. Wybuchła druga wojna światowa wraz z jej wszystkimi złymi następstwami. Mniemaliśmy, że w międzyczasie w Tarbes, a szczególnie w Tuluzie powstały dobrze zorganizowane zbory.

DALSZE PRZYWILEJE SŁUŻBOWE W SZWAJCARII

Mimo wszystko kontynuowaliśmy dalej w naszym własnym kraju naszą działalność misyjną i po roku zostaliśmy powołani do Berna, do współpracy w Betel. Traktowaliśmy to jako wspaniały przywilej i w minionych 21 latach tu w Betel, zarówno w czasie dogodnym jak i pełnym niepokoju, mogliśmy wykazać naszą miłość do prawdy Bożej.

Wyszło mi to na korzyść podczas większego zjazdu, który odbywał się znowu akurat w budynku Kongresu w Lucernie, gdzie wówczas przemawiał brat Rutherford, ponieważ ja nie tylko miałem przywilej pracować w Betel, ale byłem także sługą okręgu. Mój wykład był szeroko opublikowany, ale akcja katolicka nie była bezczynna. Sala wypełniona była do ostatniego miejsca. Podczas pierwszego kwadransu na wykładzie nic się nie działo. Ale kiedy udowadniałem przy pomocy Biblii, dlaczego systemy religijne chrześcijaństwa nie były przeciw obydwu wojnom światowym i nic poważnego nie przedsięwzięły przeciw nim, ktoś z ostatnich rzędów galerii zawołał: „To nieprawda!” Natychmiast zareagowali niektórzy młodzi mężczyźni ze środka oraz lewej i z prawej strony sali, i zaczęli gwizdać. Jehowa obdarzył mnie siłą, aby spokojnie przywołać do rozsądku zakłócających spokój i zażądać, aby się spokojnie zachowywali. I oni zareagowali, za wyjątkiem dwóch lub trzech, którzy opuścili salę. Ale po około dwudziestu minutach położenie było jeszcze bardziej krytyczne, bo teraz rozpoczął się prawdziwy koncert gwizdania i niektórzy młodzi mężczyźni podnieśli się ze swoich miejsc. Porządkowi sali przez pewien czas trzymali ich w szachu, potem przerwałem jednak wykład i zapytałem obecnych: „Czy zezwalacie na to postępowanie tych mężczyzn.” Huczne „nie!” było odpowiedzią. „Dlatego chciałbym polecić tym osobom, które nie zgadzają się z moimi wywodami, żeby spokojnie wysłuchały wykładu do końca, sporządzały sobie notatki i później otwarcie przedstawiły swoja stanowisko i pytania.” To odniosło oczekiwany skutek i wykład mógł być przeprowadzony do końca. Serce radowało się na widok, gdy po wykładzie w sali i w korytarzach utworzyło się kilka grup młodych mężczyzn, którzy żywo dyskutowali o prawdzie z dojrzałymi braćmi, przyjmowali pisma i w końcu budynek Kongresu opuścili spokojnie, a częściowo nawet trochę zawstydzeni. Niektórzy z nich byli obecni później na wszystkich wykładach.

Życie w Betel przynosi nam w dalszym ciągu dużo urozmaicenia, dużo przywilejów w służbie i nieopisaną radość, ale również dostarczało nam wielu doświadczeń. Od czasu do czasu moi dawniejsi pracodawcy, lub moi członkowie rodziny [krewni], oferowali mi nęcące stanowiska. Za każdym razem stawialiśmy sobie pytanie: „Czy nie byłoby nierozsądnie, najwyraźniej głupio, opuścić drogę prawdy, a z nią drogę życia z powodu takich przemijających rzeczy?” Za każdym razem odpowiadaliśmy na takie nęcące propozycje zdecydowanym „nie”. Kto ciągle daje nam potrzebną siłę? Jehowa, nasz dobrotliwy Ojciec niebiański, który w swojej miłości prowadził i kierował nami. My miłujemy Jego prawdę i naszym serdecznym życzeniem jest z Jego pomocą ciągle w niej pozostawać.

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij