BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • w65/16 ss. 11-12
  • Z ciemności do światła

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Z ciemności do światła
  • Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1965
  • Śródtytuły
  • Podobne artykuły
  • PRAWDA ZACZYNA MNIE OŚWIECAĆ
  • PRZESTRASZONA MIŁOŚĆ MACIERZYŃSKA STARA SIĘ INTERWENIOWAĆ
  • SŁUŻBA W DOMU BETEL I KONGRESY
  • Prowadzony ścieżkami sprawiedliwości
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1964
  • Naprzód w służbie Jehowy
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1969
  • Zmierzając do celu mego życia
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1960
  • Miłość do prawdy
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1963
Zobacz więcej
Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1965
w65/16 ss. 11-12

Z ciemności do światła

Opowiada Wencel Kuhn

„Z CIEMNOŚCI ku dziwnej światłości”, te słowa jednego z apostołów Jezusa Chrystusa, które czytamy w 1 Piotra 2:9, oznaczają dla mnie bardzo wiele. Wyjście z ciemności obecnego systemu rzeczy i dojście do światła prawdy Słowa Bożego nie odbyło się jednak w moim wypadku jak spacer w niedzielne popołudnie.

Będąc dzieckiem biednych rodziców, urodzonym przed nastaniem obecnego stulecia, przeżyłem stosunkowo szczęśliwą młodość. Dorastałem w małej wiosce na wschodnim cyplu Czech. Gdy jeszcze nie miałem pełnych pięciu lat, zmarł mój ojciec. Już od wczesnej młodości chętnie rozmyślałem o rzeczach, które miały związek z wiarą w Boga.

Do moich rozważań dobrze nadawała się miejscowość, do której podążały liczne pielgrzymki i którą często odwiedzałem. W tej miejscowości ujrzałem rzeczy, które skłoniły mnie do rozmyślań. Wisiały tam stare kule, okulary i wiele podobnych rzeczy. Przynieśli je ludzie, którzy podobno zostali nagle uzdrowieni w nadnaturalny sposób. Pewnego razu zapytałem: „Mamo, czy teraz też się jeszcze zdarza, że ktoś zostaje tak nagle uzdrowiony?” „Prawdopodobnie tak”, odpowiedziała trochę się ociągając, lecz nie mogła mi wskazać żadnego określonego wypadku. Często też zwracały na siebie moją uwagę procesje, które szły do tego celu pielgrzymek z bliska i z daleka i których uczestnicy głośno odmawiali różaniec lub którąś litanię. Czasem nieśli także ze sobą obraz Marii umocowany na drewnianym postumencie i niesiony przez czterech mężczyzn.

Moja matka zabierała mnie ze sobą także do innych miejsc pielgrzymkowych w dalszej okolicy. Najbardziej uderzały mnie w moich „studiach” ubiory na obrazach Jezusa i apostołów, które stanowiły tak wielki kontrast z przepychem szat biskupich i papieskich. Jezus i apostołowie byli zawsze ubrani tak samo jak prosty lud. Myślałem sobie: „Dlaczego Jezus nigdy nie pokazywał się w tak pięknym ornacie kapłańskim? Przecież przede wszystkim on i jego apostołowie zasłużyli sobie na tak wspaniałe szaty, a mimo to oni byli ubrani całkiem zwyczajnie. Skąd się w ogóle wzięła ta rzucająca się w oczy zmiana ubioru?” Nie posunąłem się dalej w mych rozważaniach; stałem przed zagadką nie do rozwiązania. Wtedy nie wiedziałem nawet, że istnieje Biblia.

Skończyłem już dwanaście lat, gdy pewnego dnia proboszcz przyniósł na lekcję religii książkę w czarnej okładce i powiedział, że to jest Pismo święte; znajdowały się w nim proroctwa. „Z pewnością jest to książka tylko dla duchownych” pomyślałem sobie.

Mając czternaście lat ukończyłem naukę w szkole i obrałem zawód, który nie związał mnie z ojczystą rolą, lecz pozwalał mi rozejrzeć się po świecie. Z Czech wyjechałem do austriackiego Tyrolu, a w rok potem (1914) do Szwajcarii. Dopiero tutaj późnym latem tego roku poznałem świadków Jehowy, a przez nich Biblię!

PRAWDA ZACZYNA MNIE OŚWIECAĆ

Wkrótce po przybyciu do Szwajcarii, znalazłem w czasopiśmie „Anzeiger Für die Stadt Bern”, w rubryce „porządek kazań”, wielką liczbę wyznań urządzających nabożeństwa, na które można się było udać. Na kilku z nich byłem obecny. Lecz nie podobało mi się to, co słyszałem. Wtedy obejrzałem sobie jeszcze raz dokładniej ten „porządek kazań” i tuż przy końcu znalazłem wyznanie, które się nazywało „Towarzystwo Poważnych Badaczy Biblii”. Biblia? To słowo już raz słyszałem — tak, wtedy w szkole. „Co to właściwie za książka ta Biblia?”, zastanawiałem się. „Muszę to przecież wiedzieć.” W związku z tym poszedłem na zebranie „Badaczy Pisma świętego” raz, drugi i chodziłem tam ciągle. To, co tam usłyszałem, wprawiło mnie w największe zdumienie. Biblia jest Słowem Bożym, Bożym objawieniem dla ludzi, przez które On obwieszcza im swój zamysł!

Nie potrafię opisać, jakiego uszczęśliwiającego uczucia doznałem, gdy trzymałem w ręce swą pierwszą Biblię. Jej treść całkiem mnie zaabsorbowała. Właśnie wtedy wokół granic tego kraju zaczęła szaleć pierwsza wojna światowa i „Badacze Pisma świętego”, jak wtedy nazywali się jeszcze świadkowie Jehowy, wykazali mi w swoich książkach, że to wydarzenie oznacza początek czasu końca złego systemu rzeczy. Chronologiczne dowody na to zawarte w tych książkach intrygowały mnie. Zadawałem sobie pytanie: „Czy to naprawdę możliwe, żeby ktoś za pomocą Biblii przewidział takie wydarzenia?” Dowody na to trzymałem przecież w ręce. „Tylko stąd mogę się jeszcze więcej dowiedzieć o tym wielkim Bogu”, pomyślałem sobie, i nie pomyliłem się. Przeżywałem jedną niespodziankę po drugiej. Dowiedziałem się, że Bóg ma szczególne imię „Jehowa”, o którym dotychczas nigdy nie słyszałem.

W czasie pierwszych miesięcy po zapoznaniu się z tymi prawdami biblijnymi, miałem wiele trudności z wydostaniem się z moich ciemności duchowych, aby dojść do pewnego i jasnego przekonania. W niedzielę chodziłem jeszcze w dalszym ciągu do kościoła, jak mnie tego nauczyła moja matka. Jednakże w czasie, gdy kapłan odprawiał mszę, ja wyciągałem z kieszeni Biblię, którą zabierałem zamiast modlitewnika, i czytałem. Wkrótce uświadomiłem sobie, że tak dalej być nie może. Po ponownym rozpatrzeniu całej sprawy postanowiłem wyjść z ciemności do światła Słowa Bożego, Biblii.

PRZESTRASZONA MIŁOŚĆ MACIERZYŃSKA STARA SIĘ INTERWENIOWAĆ

Było rzeczą całkiem naturalną, że nie mogłem zachowywać milczenia na temat wspaniałych prawd, które z biegiem czasu poznałem coraz lepiej. Pełen radości napisałem o tym także matce. Ona jednak wcale nie podzielała mego entuzjazmu, ale okazała się raczej zaniepokojona. Odpisała mi: „Jesteś przecież na drodze wiodącej wprost do piekła” i wiele innych podobnych rzeczy. Gdy się jednak przekonała, że jej prośby i groźby pozostały bez skutku, zwróciła się pisemnie do probostwa w Bernie, aby się mną zajęli. Jeden z duchownych poprosił mnie do siebie i trzykrotnie miałem z nim dłuższą rozmowę. „Co ma pan przeciw kościołowi, że chce go pan porzucić?” zapytano mnie. Moja odpowiedź brzmiała: „Kościół nie naucza tego, co mówi Słowo Boże”, a jako przykład przytoczyłem naukę o nieśmiertelności duszy. W czasie tych wszystkich rozmów nie udało się proboszczowi przekonać mnie o słuszności tej nauki. W wyniku tego ujrzałem jeszcze wyraźniej światło prawdy Słowa Bożego, które mówi w Ezechiela 18:4: „Dusza która grzeszy, ta umrze.” Dzięki tej niezbitej prawdzie wszystkie inne nauki o wiecznych mękach, czyśćcu, modlitwach za umarłych itd. runęły jak domek z kart. Wystąpiłem z kościoła.

Gdy matka się dowiedziała, że proboszcz nie mógł mnie nakłonić do „nawrócenia się”, napisała do mnie, że mniej by ją to bolało, gdybym poszedł na wojnę i poległ, niż fakt, że poszedłem do innej wiary. Innym razem przysłała mi swoje zdjęcie, na którym całkiem zamalowała swą twarz atramentem. Chciała przez to powiedzieć: „Wstydzę się ciebie i nie chcę cię więcej widzieć!” Dowiodła jeszcze później, że myślała o tym poważnie. W roku 1928 umówiliśmy spotkanie w Austrii — pierwsze spotkanie po 15 latach. Gdy wszedłem do pomieszczenia, w którym miałem się z nią spotkać, zdążyłem jeszcze zauważyć, jak szybko schowała się za meblami. Pozdrowiłem najpierw innych obecnych, rozmawiałem z nimi o podróży i czekałem spokojnie, aż ponownie wyszła. Potem zabrałem ją do Szwajcarii, aby mieć ją przez dwa tygodnie przy sobie. Mieliśmy kilka ciekawych pojedynków słownych. Lecz zawsze milkła, gdy powiedziałem: „Dla mnie jest miarodajne to, co mówi Pismo święte”.

Gdy matka zobaczyła, że nie może przezwyciężyć prawdy Słowa Bożego, użyła ostatniej broni: łez! Jej słowom nierzadko towarzyszyło wiele łez. Oczywiście nie zawsze było to łatwe do zniesienia, lecz nie mogłem dopuścić, aby łzy spłukały moją miłość do Słowa Bożego, przez co zostałbym ponownie obrabowany z cudownego światła prawdy. Po innej dyskusji kiedy znowu musiała stwierdzić, że wszystkie jej starania nie odniosły skutku, powiedziała wśród łez: „Ach, gdybym cię nigdy na świat nie wydała!” „Jesteś twardy jak kamień.” To były jej ostatnie słowa w tej rozmowie. Odtąd już nie widziałem żadnych łez.

SŁUŻBA W DOMU BETEL I KONGRESY

Będąc powołany do Bożego cudownego światła prawdy, postanowiłem zrezygnować ze swego zawodu i głosić Królestwo Boże jako sługa pełnoczasowy. Zgłosiłem się do tej służby. Odpowiedziano mi: „Właściwie mógłbyś przyjść do Domu Biblijnego, mamy tu dosyć pracy dla ciebie.” W tym czasie w Bernie było już biuro oddziału, które wówczas nazywano „Domem Biblijnym”. W ten sposób stałem się członkiem tej instytucji i nauczyłem się obsługiwać maszynę zecerską.

W roku 1935 przeżyłem wielką radość, mogąc jechać z kilkoma braćmi do Ameryki na kongres w Waszyngtonie. Nigdy dotychczas jeszcze nie widziałem tak wielkiej liczby ludzi miłujących prawdę, jak wówczas w Waszyngtonie — 9000! Miałem możliwość usłyszeć, jak po raz pierwszy wtedy ogłoszono, że „wielka rzesza”, o której jest mowa w Objawieniu 7:9-17, nie jest klasą niebiańską niższej rangi, lecz klasą ziemską wiernych ludzi, którzy będą żyć na ziemi pod panowaniem Królestwa Bożego. Ta „nowa prawda” przypomniała mi pewne zdarzenie sprzed dziesięciu lat. Mianowicie już wtedy ktoś, kto się zaliczał do świadków Jehowy, wypowiedział podobne myśli na podstawie własnych rozważań i szerzył je. Lecz gdzie był teraz? Pogrążył się w falach zapomnienia! Wyciągnąłem stąd naukę, że należy czekać, a nie wyprzedzać nawet wtedy, gdy się komuś zdaje, że to lepiej rozumie niż naucza tego w tej chwili organizacja Boża.

W roku 1953 miałem możliwość być na kongresie na Yankee-Stadionie w Nowym Jorku. Takie zgromadzenia wydają mi się być dowodem łaski Bożej. One stale przypominają, jak zadziwiającą organizację światła Jehowa posiada na ziemi, organizację, która rozdziela „pokarm na czas słuszny”. — Mat. 24:45.

Praca w domu Betel, gdzie taki „pokarm na czas słuszny” jest przygotowywany, jest na pewno błogosławionym przywilejem, gdyż daje zadowolenie, jakiego nie może dać żadne inne świeckie zajęcie. Jestem bardzo wdzięczny Bogu za to, że wywołał mnie z duchowej ciemności do swego wspaniałego światła.

[Brat Kuhn, który zdążał „po nagrodę powołania w górę”, o której jest mowa w Filipian 3:14 (NW), wiernie sprawował służbę w domu Betel w Bernie aż do swej śmierci w dniu 5 października 1963 roku, pomimo że w ostatnich latach był chory.]

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij